Kawałek Ameryki Południowej w Krzyszkowicach

Kawałek Ameryki Południowej w Krzyszkowicach

Niedaleko Myślenic jest miejsce, gdzie można zjeść śniadanie w towarzystwie alpak, czyli zwierząt pochodzących z Ameryki Południowej przypominających trochę wielbłąda, a trochę owcę. To Alpaca Home&Restaurant

w Krzyszkowicach stworzone przez Edytę Krawczyk-Honisch i Marcina Honischa w 2019 roku. Żeby powstało nie wahali się zaryzykować wszystkiego i wywrócić swoje życie do góry nogami. Nie żałują.

Jedna z klientek po wizycie u nich napisała w internecie, że „czuć całym sobą, że te alpaki to nie tylko pomysł na biznes, ale i ogromna miłość”. Odczucia to jak najbardziej trafne, gdyż największą pasją Edyty, która to miejsce wymyśliła i z pomocą Marcina, swojego męża, stworzyła, oprócz podróży, są zwierzęta. Opiekowała się nimi od zawsze, nawet wtedy, kiedy była szefową jednego z działów w dużej zagranicznej korporacji.

Pomysł na dzienną agroturystykę, podobnie jak i wiele innych, zawdzięcza swoim podróżom.

– Uwielbiam podróże, ale nie z biurem podróży, a takie, gdzie biorę plecak i lecę na koniec świata, często do odległych, nie odwiedzanych przez turystów miejsc, na wsie, do dżungli. Stąd też zrodził się pomysł, aby uciec z miasta na wieś, do Krzyszkowic. Po latach rozstałam się z korporacją i to był moment przełomowy. Wychodzę z założenia, że jak człowiek chce zbudować coś nowego, to musi zburzyć, „spalić” wszystko wokół siebie co zbudował do tego pory i dopiero na zgliszczach może zbudować coś nowego, mocnego i stabilnego wyciągając wnioski z poprzednich doświadczeń – mówi Edyta. O tym, że na tej wsi zamieszkają z alpakami zdecydowała wizyta Edyty u przyjaciółki w górach. – W piękny dzień, na pięknej połoninie zobaczyłam alpaki. Pomyślałam „Boże, jeszcze chórów anielskich mi brakuje” – mówi Edyta, a że i tak mocno wierzy w znaki nie czekała na kolejne, szczególnie, że niedługo w to miejsce przyjechał właściciel stada, który na dodatek okazał się znajomym jej przyjaciółki.

- Zaczęliśmy rozmawiać i trzy dni później wylądowałam pod Lublinem, na pierwszym szkoleniu hodowlanym – mówi Edyta.

Kolejne miesiące upłynęły na kolejnych szkoleniach, bo temat pochłonął ją bez reszty. - Alpaki ze względu na swój egzotyczny charakter wymagają szczególnej wiedzy i opieki, nie można pozwolić sobie na to, żeby je kupić i cieszyć się, bo się je ma. Zresztą nawet jeżeli bierzemy pod opiekę psa to wymaga to od nas wiedzy i przygotowania. W końcu stwierdziłam, że to jest ten czas, wzięliśmy więc alpaki i od początku je socjalizowaliśmy. To taka najfajniejsza część, choć wymagała ogromnej cierpliwości ode mnie i od nich. Trzeba było spędzić z nimi długie godziny na wybiegu i wzajemnie się oswoić – opowiada Edyta.

Każda alpaka z ich stada ma nie tylko własne imię, ale i o każdej Edyta mogłaby opowiadać godzinami. - Każda alpaka ma inny charakter i inne wymagania. Czasem wydaje mi się jakbym miała ośmioro czy dziewięcioro dzieci. Choć nasze alpaki są bardzo grzeczne to bywa, że jeden drugiego opluje i żeby z tego oplucia nie zrobiła się awantura trzeba zareagować. Moją metodą socjalizacji jest marchewka a nie kij, ale wystarczy, że podniosę głos to już jest dla nich tak nienaturalne, że od razu stają „na baczność”. Kiedy zaczynają się między sobą przepychać mówię: „Krzysztof, skończ”, a ten momentalnie robi minę „to nie ja”. Kiedy indziej strzelają focha. Ich reakcje są bardzo… teatralne. Gdybym miała porównać pod tym względem alpaki do jakiegoś gatunku to chyba najbardziej przypominają w tym koty, które są niezależne i same decydują o tym co będą robić – mówi kobieta.

Wymarzone miejsce dla siebie i alpak urządzili w nieużytkowanym od dawna gospodarstwie, z taką ilością przestrzeni, że wystarcza jej i dla alpak, i dla nich i dla gości, którzy mają do dyspozycji m.in. trawiaste boisko i całkiem spory plac zabaw. Ze starymi drzewami, w cieniu których można odpocząć na leżaku albo hamaku. I ze starą stodołą, którą nieco później zaadaptowali na restaurację.

Otwarcie zagrody odbyło się 29 czerwca 2019 roku.

Zaczynali od czterech alpak, a teraz mają dziewięć, albo jak śmieje się Edyta, osiem i pół, bo niedawno stado powiększyło się o Zbynia, który jest jeszcze alpaczym dzieckiem.

- Alpaki są zwierzętami bardzo stadnymi, o czym nie każdy wie. Bywa, że ktoś z naszych gości mówi, że chciałby sobie kupić jedną alpakę, albo parkę. My na początku kupiliśmy czterech samców i już po miesiącu widzieliśmy, że to za mało, dokupiliśmy więc trzy kolejne alpaki, tym razem dwie samice i samca – mówi Marcin.

- Z alpakami jest też tak, że z kimś lubią się bardziej, z kimś mniej, a jeszcze z kimś innym w ogóle. Dlatego muszą mieć wybór, bo żyjąc w stadzie wybierają sobie swoich ulubieńców i tworzą z nimi mikrostada. Wtedy są zadowolone – wyjaśnia Edyta.

- Do tego samice i samce zawsze muszą być trzymane osobno, nie da się stworzyć stada mieszanego – dodaje Marcin.

Kiedy otwierali firmę i zakładali zagrodę, alpaki nie były w Polsce tak popularne jak są dziś. Również, jak mówią nasi rozmówcy, wśród weterynarzy.

- W Polsce była wówczas jedna klinika, która specjalizowała się w alpakach. Kiedyś ktoś z tej kliniki podczas konsultacji telefonicznej poradził mi żebym podjechał do Myślenic, do weterynarza i powiedział, że potrzebuję taki a taki lek, na taką a taką wagę. Tak też zrobiłem, na końcu pani zapytała „dla krowy? dla konia?”, na co ja „nie, dla alpaki”, na co pani odparła: „dla kogo???”. Teraz to już nie budzi zdziwienia, w okolicy Krakowa jest kilku weterynarzy, którzy obsługują alpaki. Poza tym co roku gościmy na praktykach w naszej zagrodzie studentów weterynarii i zootechniki. Możemy się poszczycić tym, że ci pierwsi, którzy do nas trafili są już weterynarzami i tak się z nami zaprzyjaźnili, że teraz leczą nam także naszego psa. Są też tacy, którzy myślą specjalizować się w alpakach – mówi Marcin.

Na początku miała to być (i była) sama hodowla alpak, które można było odwiedzać w zagrodzie. Ale kiedy goście zaczęli już przyjeżdżać, a byli to często rodzice z dziećmi okazało się, że brakuje miejsca, gdzie można by czegoś się napić i coś przekąsić.

- Stwierdziliśmy, że mamy na tyle duży teren, że zrobimy część gastronomiczną – mówią Edyta i Marcin. Tak w starej stodole powstała restauracja. - Nie aspirujemy do gwiazdek Michelina, ale też nie chcemy iść w kierunku fast foodu. Chcemy za to konsekwentnie trzymać się blisko naturyi taka jest nasza kuchnia: prosta i tradycyjna. Nasze panie nie używają w kuchni żadnych wzmacniaczy i innych cudów, tylko gotują tak jak w domu – mówi Edyta.

I dodaje, że szybko okazało się, że tak jak alpaki są powodem, dla którego goście przejeżdżają do nich po raz pierwszy, to dzięki temu, że jest restauracja pojawiają się też drugi raz, trzeci i kolejny. Zaczęli w niej organizować chrzciny, komunie, wesela (zdarzył się nawet ślub udzielany na miejscu przez urzędnika). Odbywały się u nich także spotkania firmowe. Podczas jednego z nich, wigilijnego, z kolędowaniem, nagrano nawet świąteczny firmowy teledysk. - To pokazuje, że to miejsce daje praktycznie nieograniczone możliwości, wszystko zależy od kreatywności gości, a jeśli ich pomysły są bezpieczne w realizacji, jesteśmy na nie otwarci – mówi Edyta.

Można tu też zjeść śniadanie z alpakami. – Stolik stawiamy tuż przy samej zagrodzie, więc alpaki zerkają na gości, a nawet wyciągając szyje sięgają do nich – mówi Edyta.

Goście przyjeżdżają nie tylko z okolicznych miejscowości i Krakowa, bo też z dalszych zakątków Polski, a nawet z zagranicy.

Alpaki można odwiedzać także o innych porach, przez cały rok, przy czym każdą wizytę trzeba wcześniej zapowiedzieć i umówić. Nie tylko dlatego, że dwa-trzy dni w tygodniu to tzw. dni gospodarskie. Wtedy nie przyjmują gości, ale poświęcają je w całości zwierzętom i pracy przy nich. Ale chodzi o to, żeby uniknąć niespodzianek, że w lokalu odbywa się impreza zamknięta, albo ktoś nie wejdzie do zagrody alpak, bo gości jest zbyt dużo. Właściciele bardzo dbają o dobrostan zwierząt, a że wiedzą co te lubią a czego nie, i co im służy a co je stresuje, zorganizowali wszystko z myślą o tym.

- Kultura organizacyjna oparta o wzajemny szacunek do ludzi, natury, zwierząt jest dla nas bardzo ważna – mówią Edyta i Marcin. – Dlatego do zagrody zawsze wchodzi określona liczba gości. Wizyta zaczyna się od wykładu o alpakach. Opiekun opowiada gościom o tym skąd alpaki pochodzą, co lubią a czego nie i przede wszystkim jak zachowywać się w bezpośrednim kontakcie z nimi w zagrodzie, żeby to spotkanie było miłym wspomnieniem dla gości, ale też żeby było miłe dla alpak. Zwierzęta można karmić, goście dostają w tym celu wydzielone porcje marchewki, ale co ważne nie można tych porcji dokupować. Mamy świadomość, że na każdym woreczku marchewki moglibyśmy zarobić kolejne parę złotych, ale konsekwencją tego byłyby alpaki z nadwagą. Alpaca Home już w założeniu miało być miejscem, w którym prawa zwierząt są na pierwszym miejscu, ponieważ to my jako ludzie jesteśmy odpowiedzialni za tych mniejszych, słabszych. Staramy się to też przekazać naszym gościom. Chcemy, aby każdy wychodził od nas z przekonaniem, że to my jesteśmy odpowiedzialni za zwierzęta i to nie tylko alpaki, bo mówimy szerzej, w odniesieniu do psów, kotów i całej przyrody, która nas otacza.

Z tą też myślą dzielą się swoją wiedzą z tymi, którzy chcieliby tak jak oni zająć się hodowlą alpak.

- Ostatnio ktoś nas pytał jak działamy, bo chce założyć podobną hodowlę. Chętnie opowiadam i podpowiadam. My też tak zaczynaliśmy. Pojechaliśmy do dużej hodowli, z której właścicielami przyjaźnimy się do dziś i kiedy Edyta bawiła się z alpakami i poznawała je, ja chodziłem z miarką i mierzyłem a to wysokość poidła, a to szerokość wejścia. To są rzeczy, których nie wyczyta się w książkach – mówi Marcin. I dodaje: - Kiedy my zaczynaliśmy, alpaki nie były w Polsce wpisane do rejestru zwierząt hodowlanych, ale to się zmieniło i od dwóch lat już są. Trzeba spełniać warunki chcąc je hodować, przewozić itd. Na szczęście, bo bywało różnie. Ktoś kupował sobie jedną alpakę i stawiał ją w ogródku, myśląc, że ta będzie taką sympatyczną kosiarką do trawy. Tymczasem są to zwierzęta stadne.

Edyta dodaje, że z samotności mogą się rozchorować, a nawet umrzeć, dlatego szczególnie jako członkowie Polskiego Związku Hodowców Alpak, czują się zobowiązani do udzielania takich informacji. - Nie odradzamy, ale mówimy o plusach i minusach tak, aby każdy mógł podjąć świadomą decyzję. My musieliśmy się nauczyć być jednocześnie i restauratorami i hodowcami zwierząt, czyli łączyć dwie skrajnie różne branże. Branże, z którymi nie mieliśmy wcześniej do czynienia. Jak się okazuje, jak człowiek chce to może. Wiem już na przykład, że nie mogę rano wstać, zarezerwować bilet i powiedzieć „lecę”. Nieważne czy mam zły nastrój, czy 40-stopniową gorączkę, muszę wstać, żeby nakarmić zwierzęta. Najmłodszy w stadzie - Zbyś urodził się jako krytyczny wcześniak i kiedy wrócił z kliniki trzeba go było karmić butelką co dwie godziny przez całą dobę. Firma jest jak dziecko, o które trzeba dbać. Teraz, po prawie 6 latach, już w dużej mierze samodzielne, bo część rzeczy można delegować naszym zaufanym współpracownikom. Ale i tak dalej to nie sielanka, ale również pot i łzy oraz duże ryzyko. Trzeba całkowicie wyjść ze swojej strefy komfortu, ale dzięki temu wiem, że mogę w życiu zrobić wszystko i w każdej chwili, że żadna droga nie jest zamknięta, wręcz przeciwnie. Trzeba tylko chcieć i włożyć w to ogrom pracy – mówi Edyta.