Kocha projektowanie i szycie

Kocha projektowanie i szycie
Agnieszka Stanek w swojej pracowni Fot. Fot. Asmoda

Agnieszka Stanek z Myślenic od ponad 20 lat projektuje i szyje stroje na rożne okazje. W ofercie jej pracowni Asmoda można znaleźć klasyczne, eleganckie suknie, ale również stroje sceniczne, teatralne, do gimnastyki artystycznej.

Niedawno jej portfolio powiększyło się o kontusz, żupan i pas dla jednego z członków Bractwa Kurkowego.

Swego czasu realizowała zaś sporo zleceń dla fanów muzyki gotyckiej, którzy wybierali się na doroczny festiwal odbywający się na zamku w Bolkowie. Szyje też suknie ślubne. Jej własna miała kolor czerwony, który niezmiennie od lat jest jej ulubionym. Na co dzień też nosi się na czerwono, jeździ czerwonym samochodem i wyprowadza na spacer ratlerka, który również nosi czerwone ubrania. - Skąd uwielbienie tego koloru? Nie wiem. Może stąd, że lubię prowokować strojem? Jedno jest pewne, już kiedy byłam mała zawsze czerwone pisaki były „wypisane” pierwsze – śmieje się.

Właśnie, wszystko zaczęło się nie od igły i nici, ale od pisaków i od farb. Od rysunku i malarstwa. Już w dzieciństwie przejawiała zdolności plastyczne.

- Pierwszy konkurs plastyczny wygrałam w zerówce. Rysowałam, malowałam, robiłam zdjęcia. Tata zawsze mi powtarzał, że „malarz ma pożytek ze swoich obrazów sto lat po własnej śmierci”. Całkowicie się z nim zgadzam, dlatego zastanawiałam się co mogłabym robić, żeby móc wyżyć się artystycznie i mieć z tego pożytek... wcześniej niż po śmierci – mówi Agnieszka.

Po liceum ogólnokształcącym (myślała o szkole plastycznej, ale nie chciała mieszkać w internacie) trafiła do Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru, a po jej ukończeniu otworzyła firmę.

W szkole, oprócz projektowania strojów, nauczyła się także projektować i wykonywać nakrycia głowy, m.in. kapelusze filcowe. Te talenty: projektantki, modystki, ale też fotografki, zaprezentowała na kilku wystawach. Ostatnio w roku 2010 na wystawie „Kobieta inna niż wszystkie” w nieistniejącym już Muzeum Regionalnym w Myślenicach. Można było na niej oglądać kapelusze, rękawiczki i fotografie jej autorstwa.

Jako przedsiębiorczyni zaczęła od sklepu internetowego z odzieżą artystyczną, która, jak wspomina, była wtedy na topie. - Tworzyłam wzory i robiłam swoje rozmiarówki. Z czasem nabierając doświadczenia zaczęłam szyć na miarę, zdalnie – dodaje.

Następnym, wyższym poziomem było rozpoczęcie szycia sukni ślubnych – opowiada. - Wcześniej szyłam sporo dla członków subkultury gotyckiej, używałam więc dużo czerni, ćwieków, kolców, łańcuchów i sztucznej skóry. Kiedy zaczęłam szyć suknie ślubne, znajomi żartowali, że przeszłam z piekła do nieba.

Na własny ślub uszyła nie tylko wspomnianą już czerwoną suknię z długim trenem dla siebie, ale także równie niebanalny strój dla wtedy jeszcze narzeczonego, a przyszłego męża.

Potem poszerzyła ofertę o stroje dla cheerleaderek. Z początkiem pandemii znów postanowiła się dokształcić zapisując się na zdalny kurs konstrukcji, szycia, malowania i ozdabiania strojów do gimnastyki artystycznej w jednej z rosyjskich pracowni. Ukończyła go nie znając języka, ale jak mówi, nie żałuje ani chwili spędzonej na żmudnym tłumaczeniu i na nauce, bo pchnęło ją to na zupełnie nowe tory.

- Zdobytą tam wiedzę wykorzystuję nie tylko do strojów gimnastycznych. Kurs pomógł mi poznać rozwiązania techniczne, których nie znałam, które na co dzień ułatwiają mi pracę – mówi.

W międzyczasie, na początku swojej kariery, prowadziła choć krótko, stacjonarny sklep w Krakowie. Miała też wcale nie tak krótki, bo trzyletni, epizod pracy na etacie. Czuła jednak, że nie wykorzystuje swego potencjału. Chciała tworzyć, a jej zajęcie polegało w głównej mierze na, jak mówi, „obcinaniu niteczek”. - Odeszłam, bo mogłam. Mogłam sobie na to pozwolić, dzięki rodzicom, którzy zawsze mnie wspierali. Jestem im za to wdzięczna – mówi.

Z czasem coraz bardziej doskwierał jej brak pracowni, w której mogłaby przyjmować klientów i w witrynie wystawiać swoje prace. Aż wreszcie, kosztem wyburzenia ściany i sporego remontu, stworzyła ją w rodzinnym domu.

Kocha projektowania i szycie, a najbardziej, jak zaznacza, szycie rzeczy trudnych.

Protestuje , kiedy ma się zająć przeróbkami krawieckimi. Dlatego zresztą „wszem i wobec” ogłosiła w mediach społecznościowych, że „nie wykonuje żadnych poprawek, skracania, zwężania itd.”.

W rozmowie z nami szczerze przyznaje: - Szycie firanek by mnie zabiło. Nie lubię krawiectwa prostego, niewymagającego. Uskrzydlają mnie zlecenia trudne i świadomość, że nie każdy byłby w stanie uszyć coś takiego. Wolę przykleić na stroju 2000 dżetów i śmiać się, że jest ich aż tyle, lub wykonywać zlecenia takie jak stroje teatralne lub do Bractwa Kurkowego.

Miło wspomina współpracę z myślenickim Teatrem Melpomena, stworzonym i tworzonym przez szkolną młodzież.

- Był to projekt, do którego wykorzystaliśmy m.in. folię i skórę obuwniczą, tysiące metalowych dżetów i piramid, podobała mi się ta koncepcja i to, że młodzież ma pasję, że chce jej się chcieć, że się stara. Czułam, że efekty mojej pracy podobały się młodym. Zaprosili mnie na musical, który z przyjemnością obejrzałam. Miałam dużą satysfakcję z tego, że dołożyłam swoją cegiełkę do tak fajnego przedsięwzięcia - mówi Agnieszka.

Wśród jej klientów, oprócz młodych aktorów, przyszłych panien młodych i gimnastyczek są m.in. koła gospodyń (m.in. z Poręby, Łęk, Buliny), Muzeum Regionalne w Skawinie, myślenicki chór „Hura”, cheerleaderki z Uczniowskiego Klubu Sportowego „Konik” w Pcimiu, tancerki z Podwawelskiego Klubu Sportowego, a także osoby indywidualne, które cenią sobie ubrania szyte na miarę, dlatego, że są nietypowej budowy, albo po prostu chcą czuć się wyjątkowo i nie spotkać drugiej tak samo ubranej osoby.

Jako jednak, że klienci trafiają do niej raz częściej (wiosną i latem) i wtedy jest huk pracy, a raz rzadziej (zimą), ostatniej zimy wymyśliła, że ten czas przestoju, wykorzysta w inny, nowy sposób.

- Doszłam do wniosku, że moja wiedza jest już na tyle duża, że mogę spróbować przekazywać ją innym i zaczęłam to robić. Nie na dużą skalę, właściwie to mikro, bo kilku osobom. Są tacy, którzy twierdzą, że w ten sposób wychowuję sobie konkurencję. Ja tak nie uważam, bo po pierwsze zanim te osoby staną się moją konkurencją minie jeszcze wiele lat. Po drugie, sama nauka jeszcze nie oznacza, że odnajdą się w tym zawodzie. Motywacja do nauki to jedno, ale do tego, jak do wielu zajęć, trzeba mieć jeszcze predyspozycje i talent. Tak czy inaczej, na brak pracy nie narzekam, chociaż, nad czym ubolewam, nie umiem dobrze reklamować swojej pracy. Na szczęście doświadczenie liczone już w dekadach, internet i nieoceniona poczta pantoflowa sprawiają, ze klienci są. Może są także dlatego, że ja po prostu kocham to, co robię. Są osoby szyjące, które określają ten zawód jako „niewdzięczny”. Ja z całą pewnością do nich nie należę! – mówi.