„Na bagnety!”

Historia 4 sierpnia 2020 Wydanie 29/2020
„Na bagnety!”

Mija równo 100 lat od momentu, gdy wojska II Rzeczypospolitej zatrzymały ofensywę Bolszewicką na przedpolach Warszawy. Choć „Bitwa Warszawska” znana bardziej pod nazwą „Cudu nad Wisłą” rozegrała się w dniach 13-25 sierpnia w 1920 r., to jej punktem kulminacyjnym był dzień 16 sierpnia.

Władze Kościoła szybko podchwyciły zwycięstwo Polaków i wydarzenie to połączono z obchodzonym dzień wcześniej Świętem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Warto wspomnieć, że na samą Warszawę nie spadł ani jeden pocisk, a front na przedpolach rozciągał się na odcinku prawie 450 km. Dało to szerokie spektrum działania dla wojsk odrodzonego państwa polskiego, do których rozpoczęły się masowe wcielenia. Pobór nie ominął również myśleniczan i mieszkańców powiatu.

Pomimo upływu tak znacznej ilości czasu nadal pamiętamy o lokalnych bohaterach, których los rzucił na przedpola Warszawy i nie tylko.... Historie dwóch myśleniczan biorących udział w walkach o niepodległość publikujemy po raz pierwszy.

Ludwik Skałka urodzony w 1895 roku pochodził z Trzemeśni. Był jedynym dzieckiem w rodzinie, które posiadało dość dobre natenczas wykształcenie. Znajomość podstaw liczenia, czytania oraz pisania pozwoliła na zdobycie fuchy zaopatrzeniowca mniejszych oddziałów armii Austro-Węgier, które często przemierzały okolice, choćby w przypadku procesji Bożego Ciała w parafii Droginia. W ten sposób zarabiał pieniądze, które pomagały w prowadzeniu gospodarstwa domowego. Pracę tą rozpoczął już wieku 13 lat. Kiedy formalnie osiągnął wiek dojrzałości, został powołany do wojska C.K. Armii, w kawalerii konnej.

W 1914 roku, tuż po wybuchu I wojny światowej w wieku 19 lat podzielił smutny los oddziałów liniowych, wykorzystywanych na masową skalę w Wielkiej Wojnie. Jako wcielony żołnierz pochodzenia polskiego wziął udział w kampanii na Bałkanach i Włoszech. A Jeśli mowa o Włoszech, nie sposób pominąć góry Monte Grappy, czy batalii w Alpach, gdzie nasz bohater stoczył ciężką walkę, nie w sprawach kraju, ale o powrót do domu. Ludwik doznał szczególnych odmrożeń jeszcze na początku walk prowadzonych na włoskich wzgórzach, a malaria, która dziesiątkowała piechotę podczas deszczowych i upalnych dni, spowodowała powikłania, które towarzyszyły mu do końca życia. Znana również z opowieści rodzinnych historia pogrzebania żywcem, pozwoliła paradoksalnie przeżyć Ludwikowi kampanię górską. Artyleria, będąca ikoną pól bitewnych tego okresu, nie szczędziła ciosów również i w tym miejscu. Włoskie działa forteczne uszkodziły skałę nieopodal pozycji austriackich i nasz bohater znalazł się pod stertą gruzu. Jeden z żołnierzy, którzy zbierali sprzęt nadający się do ponownego użytku, próbował zdjąć buty z przysypanego. Z gruzowiska wyłoniła się ręka dając znak życia. Tym samym Ludwik trafił do kompanijnego szpitala. Końcem roku 1917 został złapany przez wroga i odesłany do jednego z obozów na terenie Włoch, gdzie spędził prawie rok. Wraz z porażką Państw Centralnych przyszła również amnestia dla jeńców minionej wojny. Polacy powracali do niepodległego już kraju, nie oznaczało to jednak końca bitwy o niepodległość. Z racji wcześniejszego przydziału do kawalerii austriackiej, ponownie zostaje wcielony w jej szeregi, jednak tym razem jest to już oddział wojsk kawalerii II Rzeczypospolitej. Po zakończeniu I Wojny światowej szeregi tej formacji uważano za przeżytek, jednak to właśnie ona odegrała znaczącą rolę praktycznie w całej wojnie Polsko-Bolszewickiej, której ikoną stała się Bitwa Warszawska. Oddział Ludwika trafia na północno-wschodnie tereny Polski. Stamtąd płyną też pierwsze wiadomości publiczne o sukcesach oddziału w walkach o Wilno. Był to teren bogaty w urodzajne gleby, ale jednocześnie silnie zalesiony, gdzie oddziały Polskie z później utworzonym Korpusem Ochrony Pogranicza zmagały się z bandami uzbrojonych przemytników i dywersantów rosyjskich. Tam też przez długi czas pełnił służbę nasz bohater, nadal będąc jednym z kawalerzystów. W 1926 roku po prawie dwunastu latach służby został odwołany i otrzymał pozwolenie na powrót do domu. Niestety rzeczywistość okazała się być okrutna, gdyż w okolicy brakowało miejsc pracy i były przy tym słabo płatne. Większość mieszkańców Trzemeśni utrzymywała się z własnych gospodarstw. Niedługo później wyemigrował do Kanady w poszukiwaniu pracy, by móc utrzymać rodzinę mieszkającą w Polsce. Jego losy poza granicami kraju są nie mniej barwne, niż te w latach Wielkiej Wojny, usłyszymy o nich niebawem w kolejnych felietonach. Ludwik Skałka zmarł na emigracji w 1967 roku w Stanach Zjednoczonych.

Drugi z bohaterów niestety nie doczekał się tak ściśle spisanej historii, jednak opowieści przekazane przez potomków nie pozwalają zapomnieć o naszym lokalnym bohaterze. Piotr Hujdus mieszkaniec Brzączowic brał udział nie tylko w Bitwie Warszawskiej, ale również przeszedł wschodni szlak bojowy z początkiem roku 1920.

Urodził się 25 lipca w 1901 roku w Brzączowicach. Uczęszczał do szkoły na zalanych już dzisiaj terenach starej Drogini. Młode lata na wsi również i w jego przypadku nie były zbyt pomyślne. Jego rodzice zamieszkiwali Brzączowice bliżej granicy z Borzętą. Prace w polu pozwalały na utrzymanie własnego domostwa, jak i niewielki zarobek. Piotr będąc młodym chłopakiem pomagał w utrzymaniu gospodarstwa poprzez wyrób różnego rodzaju plecionych ręcznie przedmiotów. W handlu wymiennym górowały wiklinowe koszyki, poszycia powozów konnych czy splatane kosze na chleb. Już wtedy znany był ze sprytu i zaradności. Nastał rok 1920. Będąc 19 letnim chłopakiem został przymusowo wcielony w szeregi nowoutworzonej piechoty Wojska Polskiego. Jak sam niejednokrotnie wspominał, jednostki w kulminacyjnej fazie bitwy z bolszewickim najeźdźcą często zmieniały miejsca obronne, by następnego dnia przejść do kontrofensywy. Powodowało to liczne straty wśród piechoty, której z upływem czasu zaczynało brakować ludzi zdolnych do dalszej walki. Według Piotra, absolutnym sukcesem okazały się formacje złożone z kobiet, które pełniły między innymi funkcję sanitariuszek. Nie stroniły ponoć także od samej walki. Z relacji rodzinnych wynika, że głównym terenem zaciętych walk jego oddziału były okolice Kijowa. To właśnie tam jednostka miała zmierzyć się z nowymi wynalazkami minionej wojny, które siały spustoszenie w szeregach polskich. Były to pociągi pancerne. Liczny, choć nieprzystosowany oddział pod dowództwem kapitana, którego nazwiska niestety nie udało się ustalić, natrafił wczesnym popołudniem na trakcję kolejową przecinającą drogę dalszego marszu. Przejścia bronił wtenczas jeden z pociągów pancernych w służbie radzieckiej. Niestety rozkaz był bezwzględny – „odciąć trakcję i unieruchomić pociąg. Wykonać”. Obszar pozbawiony był jakiejkolwiek osłony, a jedyną ochronę stanowiły okopy, wykopane w momencie starcia ze stalowym molochem. Nietrudno się domyślić, że nie było ochotników na pewną śmierć. Pole przed linią kolejową w niedługim czasie wyścieliło się ciałami poległych żołnierzy, którzy próbowali wykonać to zadanie. Dopiero po zmroku, kilku saperów z oddziału oddaliło się od pociągu wysadzając tory, uniemożliwiając tym samym ruch kolejowy. Innym razem doszło również do potyczki z radzieckim samochodem pancernym, gdzie oddział zmuszony był już do odwrotu. Nie zabrakło również słynnych walk na bagnety. Jak mawiają potomkowie bohatera, chóralne okrzyki po wyjściu z okopów poprzedzały bardzo sprawną zresztą walkę wręcz w wykonaniu polskich żołnierzy, której elementy często pokazywał wnukom podczas zabaw. Warto wiedzieć, że wojna miewa heroiczne i barwne momenty tylko na papierze. We wspomnieniach zachował się jednak rzeczywisty obraz, gdzie podczas jednej z takich potyczek na bagnety po zadanym ciosie, na ziemię pada żołnierz radziecki, a tuż obok z jego munduru wypada zdjęcie kobiety... Pod koniec swojej kilkumiesięcznej kampanii Piotr Hujdus zostaje trafiony serią z karabinu maszynowego, która przeszywa mu dłoń. Ranny, zostaje przetransportowany do szpitala w Jarosławiu, kończąc swój szlak bojowy.

Nieco wcześniej w Krasnymstawie zawiązał się Komitet Obrony Narodowej z Przewodniczącym sędzią Kazimierzem Siekluckim. Komitet składał się z Komisji Kwalifikacyjnej, której zadaniem była rejestracja ochotników, udzielanie zwolnień od obowiązku służby czynnej oraz Komisji Zapomogowej. Tam też po raz ostatni meldował się Piotr Hujdus, który otrzymał szczęśliwe zwolnienie ze służby ostatecznie powracając w rodzinne strony, do wolnej i niepodległej Polski. Jego spryt i pomysłowość jeszcze wielokrotnie pozwoliły mu przeżyć w czasach, gdy do ojczyzny ponownie wkroczyli okupanci. Po aresztowaniu w czasie łapanki w Krakowie, za pomocą paska pomyślnie wydostaje się po jednym ze słupów ogrodzenia znanego obozu „Liban” w Krakowskim Podgórzu. Dnia drugiego sierpnia 1981 roku odchodzi na wieczną służbę, spoczywając dziś na cmentarzu w Osieczanach.

Choć ze wspomnień pozostało już niewiele, warto pamiętać o minionych wydarzeniach i zmaganiach lokalnych bohaterów sprzed stu lat, gdyż jak mawiał naczelny dowódca Bitwy Warszawskiej: „Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości.

Szymon Dyczowski