Niczego nie żałuję

Niczego nie żałuję
Jerzy Moskal

Niczego nie żałuję, ani tego że mogłem uczestniczyć w tak pięknej sportowej przygodzie, zobaczyć ten świat od środka i poznać tylu ludzi, ale nie żałuję również, że ta przygoda tak szybko się skończyła. Być może mogłem zagrać w lepszych klubach i zrobić większą piłkarską karierę, ale czy byłbym z tego powodu dzisiaj szczęśliwszym człowiekiem? Nie sądzę

- mówi Jerzy Moskal, myśleniczanin który w latach 91-95 występował w Wiśle Kraków

Spośród wszystkich zawodników jacy występowali w barwach Dalinu Myślenice na przestrzeni całej historii tej drużyny, niewątpliwie największymi piłkarskimi sławami można określić braci Różankowskich – Eugeniusza i Stanisława. W latach okupacji reprezentowali barwy myślenickiego klubu, natomiast po wojnie w bardzo znaczący sposób przyczynili się do ostatniego jak do tej pory tytułu mistrzowskiego dla „Pasów” w 1948 roku.

Jeśli jednak ograniczyć te historyczno-futbolowe rozważania do samych wychowanków Dalinu i spojrzeć na nieco bliższą nam epokę, to największego splendoru piłkarskiego doświadczyło trzech piłkarzy: skrzydłowy pierwszoligowego Zagłębia Sosnowiec z sezonu 1990/91- Józef Panuś; pomocnik Legii Warszawa, Zawiszy Bydgoszcz i ŁKS Łódź w latach 1991-97 oraz brązowy medalista Mistrzostw Europy do lat 16 - Krzysztof Przała a także 35-krotny reprezentant Wisły Kraków w latach 1991-95 i strzelec bramki w meczu z mistrzem Polski Legią Warszawa - Jerzy Moskal.

To właśnie z nim po latach od zakończenia przygody z Białą Gwiazdą o kulisach jego kariery udało się porozmawiać Rafałowi Podmokłemu

 

Ile miałeś lat gdy postanowiłeś zostać piłkarzem?

Chyba w ogóle nie było takiego momentu żebym sobie powiedział „zostanę piłkarzem”. Jako młody chłopak miałem wyobrażenie swojej przyszłości i była ona związana z rywalizacją na boisku, ale czy myślałem o profesjonalnym futbolu? Niekoniecznie.

A kiedy zapisałeś się do Dalinu?

Nie tyle nawet zapisałem się, co trafiłem do Dalinu. Najpierw z racji sportowych uzdolnień znalazłem się w klasie sportowej Szkoły Podstawowej Nr 3 w której piłkarskie treningi przeprowadzali Krzysztof Święch i Roman Meus, a każdy kto wykazywał futbolową smykałkę, do Dalinu trafiał stamtąd niejako z automatu. Nie tęsknie specjalnie za PRL-em, ale tamten system selekcji, który obowiązywał w latach 80. i 90. dawał bardzo dobre rezultaty. Najzdolniejsi młodzi piłkarze z regionu trafiali do jednego wiodącego klubu, w tym przypadku Dalinu i tam mogli na każdym etapie swojego piłkarskiego dojrzewania rywalizować z najzdolniejszymi rówieśnikami. Teraz często jest tak, że zdolny junior grzęźnie na kilka lat w klubie w którym oprócz niego grać w piłkę umie jeszcze dwóch, trzech chłopaków i traci motywację do doskonalenia warsztatu.

Wróćmy do Dalinu. W jakim wieku debiutowałeś w pierwszym zespole?

Miałem wtedy szesnaście lat i o ile mi wiadomo był to jeden z najwcześniejszych debiutów w tej drużynie, a może nawet najwcześniejszy?
I zaledwie rok później jesteś już w kadrze pierwszoligowej Wisły Kraków.

Jakie były okoliczności tego niezwykłego przeskoku?

Złożyły się na to trzy czynniki: po pierwsze ten wczesny debiut na pewno nie przeszedł bez echa, bo dostać się do tamtego Dalinu nie było wcale tak łatwo. Po drugie razem z Krzyśkiem Przałą i Bogdanem Dziubą byliśmy powoływani do juniorskich reprezentacji makroregionu na krajowe mistrzostwa (puchar Jerzego Michałowicza, czy też Wacława Kuchara) więc łowcy talentów z pierwszo, czy drugoligowych drużyn zapewne nieraz mieli nas okazję oglądać. A po trzecie Wisła w 1991 roku zdobyła 3 miejsce w lidze i Adam Musiał zaczął poszukiwać następców Tomka Dziubińskiego, który wtedy odszedł do FC Brugge. Biała Gwiazda zorganizowała wówczas cykl meczów kontrolnych na Podkarpaciu w których testowano tych potencjalnych następców i wypadłem w nich na tyle dobrze, że niedługo później w moim domu pojawili się działacze Wisły i zaproponowali przejście do tego klubu.

Debiutowałeś w Wiśle 9 września 1991 w meczu Pucharu Polski ze Stalą Rzeszów. Jak zapamiętałeś to spotkanie?

Sam mecz jakoś szczególnie mi w pamięci nie utkwił. Adam Musiał potraktował to spotkanie jako przegląd kadry i szanse dla dublerów i koniec końców przegraliśmy wtedy 1:2, ale byłem pod ogromnym wrażeniem tego, że oto ja 17-letni chłopak z Myślenic przebieram się w jednej szatni z tuzami polskiej piłki, że wymienię tylko Marcina Jałochę, który za rok przywiezie srebro z Igrzysk w Barcelonie.

Następny mecz w pierwszym składzie grałeś prawie rok później na wiosnę 1992 z Motorem Lublin.

Dodam tylko, że w ciągu tego roku grałem w juniorskim zespole Wisły i wygraliśmy nasze regionalne mistrzostwa. Wracając zaś do Motoru Lublin, to ten mecz zapamiętałem aż za dobrze. Wszedłem w 72 minucie z zadaniem pilnowania Leszka Pisza. Kibicom, którzy mają więcej niż trzydzieści lat nie muszę tłumaczyć, że był to taki wirtuoz jakiego ze świecą dzisiaj szukać wśród polskich piłkarzy i to tych z reprezentacji nie wyłączając. Grałem przeciwko niemu 20 minut, ale miałem wrażenie że to trwa całą wieczność.

Regularnie zaczynałeś się pojawiać w składzie za kadencji trenera z Czech Karola Pecze. Jakie masz wspomnienia z tego okresu?

Wbrew temu co się mówi o czeskiej szkole piłkarskiej, że preferuje ona techniczną piłkę, to Karol Pecze akurat stawiał głównie na piłkarzy doświadczonych i silnych fizycznie. Tym pierwszym wtedy nie byłem, a tym drugim nie byłem nigdy. Przypuszczam, że moje wejście do zespołu i regularna w nim gra, to bardziej efekt tego co zasugerowali Peczemu gracze z podstawowej jedenastki, że jest w szerokiej kadrze taki Jurek Moskal, który nosa nie zadziera, na treningach się nie oszczędza, a w czasie gry jest z niego pożytek.

Kibice kojarzą cię raczej z graczem środka pola w typie Andresa Iniesty, a jak przyjrzeć się składom Wisły z tego okresu to często wchodziłeś na boisko za bocznego obrońcę. Rzeczywiście grałeś na tej pozycji, czy po twoim wejściu na boisko zmieniano ustawienie?

Dziękuję za to zaszczytne porównanie do profesora futbolu jakim jest Iniesta. Co zaś się tyczy taktyki, to trzeba pamiętać jakim systemem grała wtedy większość zespołów klubowych i reprezentacji. Tamto 4-4-2 zasadniczo różniło się od tego dzisiejszego. Dzisiaj obrona to 4 zawodników grających szeroko w jednej linii, a boczni obrońcy i pomocnicy biegają w zasadzie tyle samo, dzieląc się obowiązkami w obronie i ataku.

Wtedy istniała jeszcze taka pozycja jak libero, czyli stoper grający za linią obrony. To powodowało, że boczni obrońcy musieli grać bliżej środkowej osi boiska i zajmowali się głównie pilnowaniem najgroźniejszych zawodników rywali i na połowę przeciwnika zapędzali się rzadko, albo wcale. Takim typowym obrońcą tamtego okresu był Marek Jóźwiak. Z kolei boczny pomocnik zwany wtedy „wahadłowym” musiał biegać non stop od jednej szesnastki do drugiej. To wymagało końskiego zdrowia i siłą rzeczy do takiej funkcji oddelegowywano najmłodszych.

To również była pozycja przez którą najłatwiej było wejść do zespołu, a i trener najmniej ryzykował wystawiając na nią juniora, bo strata piłki w tej strefie aż tak nie boli. Wzorcowym przykładem takiego „wahadła” był Jacek Bednarz, a w Wiśle oprócz mnie grali na tej pozycji m.in. Tomek Kulawik, Grzesiek Kaliciak i Grzesiek Lewandowski (później Legia Warszawa).

W sezonie 1992/93 obok Ciebie w ekstraklasie zwanej wówczas pierwszą ligą pojawiali się również twoi rówieśnicy jak: Marek Citko, Tomasz Frankowski, czy Radosław Kałużny. Którzy piłkarze zrobili na tobie największe wrażenie?

Z pierwszego meczu z Jagiellonią bardziej niż Marek Citko zapadł mi w pamięć Jacek Chańko, który zapowiadał się na świetnego piłkarza, a lewą nogą robił z piłką prawdziwe cuda. Grając przeciwko Legii nieodmiennie byłem pod wrażeniem Leszka Pisza, natomiast w meczach z Górnikiem Zabrze imponowała mi dwójka piłkarzy, srebrnych medalistów z Barcelony –Tomasz Wałdoch, Ryszard Staniek, a z Olimpii Poznań - Jerzy Brzęczek i Grzegorz Mielcarski. Jeszcze był nieco od nich starszy Piotr Jegor, którego zapamiętałem nie tylko z racji jego atomowego uderzenia, ale i dlatego, że w starciu z nim złamałem rękę. Pamiętam świetną grę Sławomira Majaka w zagłębiu Lubin, a z innych powodów nie zapomnę również starć z GKS Katowice i Kazimierzem Węgrzynem, który grał potwornie ostro.

Czerwiec 1993 to nie tylko okres kiedy wchodzisz do zespołu, ale i mecz o który nie mogę nie zapytać czyli słynne 0:6 z Legią Warszawa w ostatniej kolejce sezonu. Siedząc na ławce wiedziałeś „co jest grane”?

Nie jestem chyba najodpowiedniejsza osobą, żeby odpowiedzieć na to pytanie, bo ani nie brałem udziału w korupcyjnym procederze, ani o nim nie wiedziałem. Nie chciałbym do tego wracać, bo to mało chwalebna historia w dziejach klubu i w ogóle polskiej piłki. Mogę tylko z satysfakcją odnotować, że udało mi się w tym nie ubrudzić, a to wcale nie było łatwe w rzeczywistości piłkarskiej lat 90. i późniejszych również.

Skoro zeszliśmy na tematy poniekąd finansowe, to jakiego rzędu pieniądze zarabiałeś wtedy w Wiśle Kraków?

Dokładnych sum już nie przytoczę, ani nie przypomnę sobie co za nie można było kupić, ale pamiętam że stypendium, które otrzymywałem z klubu nie zrobiłoby na nikim wielkiego wrażenia, ani wtedy ani pewnie teraz. Wisła nie była finansowym potentatem, a po meczu z Legią wycofał się również nasz główny sponsor Piotr Voigt. Bywały trudne chwile, gdy wspieraliśmy się wzajemnie z Tomkiem Kulawikiem odsuniętym wówczas od drużyny, a było to szczególnie ważne z tego powodu, że Tomek miał już wówczas rodzinę na utrzymaniu. Tym większy mój podziw dla niego, że zdołał przetrwać gorsze dla klubu czasy i przebił się do Wielkiej Wisły epoki przełomu XX i XXI wieku. W moich czasach naprawdę godne pieniądze dostawaliśmy jako premie meczowe za zwycięstwa bądź remisy.

Do sezonu 1993/94 przystąpiliście poważnie osłabieni, bo Wisła usuwa ze swoich szeregów 6 zawodników z podstawowego składu, co do których były podejrzenia, że mieli coś na sumieniu na finiszu poprzedniego sezonu. Mówiło się wtedy, że cała liga będzie grała przeciwko wam z racji tej pryncypialnej postawy działaczy Wisły. Miałeś takie poczucie ze jesteście bez szans wobec tego „układu”?

Nie, jakoś nie odczuwałem żeby grono sędziowskie szczególnie źle nas traktowało. W sezonie 1993/94 mieliśmy po prostu za mało jakości żeby drużyna utrzymała się w pierwszej lidze. Całkiem udanie zresztą wtedy startowaliśmy, a do samego utrzymania w lidze zabrakło raptem 5 punktów, jeśli odliczyć te 3 które karnie nam odebrano już przed sezonem. A trzeba pamiętać, że wtedy z 16-zespolowej ligi spadały nie dwa jak dzisiaj, ale aż cztery zespoły.

W sezonie 1993/94 grałeś już regularnie w pierwszej drużynie.

Do pierwszej jedenastki trafiłem dzięki Markowi Kuście i Orestowi Lenczykowi, który wtedy został naszym trenerem i znalazł mi idealną pozycję na boisku, takiego ofensywnego pomocnika „podwieszonego” pod środkowego napastnika. Najlepsze mecze rozegrałem właśnie na tej pozycji.

Skoro jesteśmy przy najlepszych meczach, to wymień trzy z których jesteś szczególnie zadowolony.

Na pewno byłyby to oba mecze z Legią zakończone remisami 1:1 z przyszłym mistrzem Polski. Grałem wtedy na reprezentanta kraju Krzysztofa Ratajczyka i parę razy udało mi się porządnie zakręcić, a poza tym właśnie Legii strzeliłem swoją jedyną bramkę w Ekstraklasie. Bardzo dobre noty zebrałem też za mecz z Zagłębiem Lubin i Ruchem Chorzów.

Jak współpracowało ci się z Orestem Lenczykiem?

Generalnie z każdym trenerem Wisły oprócz jednego miałem dobre, albo bardzo dobre relacje. Adam Musiał, Marek Kusto, Karol Pecze czy Kazimierz Kmiecik, to byli fachowcy od których można się było wiele nauczyć, choć tak różniły się ich metody treningowe. Orest Lenczyk to jednak postać szczególna, człowiek charyzmatyczny, sprawiający wrażenie oschłego, a jednak posiadający poczucie humoru, chociaż przyznaję - dosyć specyficzne. No i warsztatowo to był i jest inny świat. Dzięki niemu pierwszy raz przekonałem się, że można różnicować trening dla poszczególnych piłkarzy. Inaczej trenują obrońcy, inaczej napastnicy, co innego robią wydolnościowcy, a jeszcze co innego technicy. Robił przy tym bardzo nietypowe odprawy przedmeczowe, bo nie zbierał całego zespołu, ale pojedynczych zawodników zapraszał na kilkuminutowe rozmowy do swojego gabinetu w trakcie obowiązkowej przedmeczowej drzemki. Rozruch przed spotkaniem też bardzo się różnił od tego co się widziało u innych trenerów.

Jakie były okoliczności twojego rozstania się z Wisłą na jesieni 1994 roku?

Spadliśmy wtedy do drugiej ligi i nieco wcześniej przestał być naszym trenerem Marek Kusto, a ja w jednym ze spotkań na jesieni doznałem kontuzji złamania żuchwy i przez miesiąc mogłem przyjmować tylko takie pokarmy jakie można było przy tego typu urazie. Nie muszę chyba dodawać, że nie była to dieta po której wyczynowy sportowiec może stanąć do zawodów. Tymczasem ówczesny sztab szkoleniowy Wisły wystawił mnie do składu niemal natychmiast jak stanąłem na nogi. Zacisnąłem zęby i próbowałem walczyć, ale po pierwszej połowie poczułem, że nie dam rady wyjść na drugie 45 minut. Kiedy zakomunikowałem to trenerowi doszło do scysji i poczułem, że coś we mnie pęka i każe powiedzieć stop. Uznałem, że są ważniejsze rzeczy w życiu człowieka niż takie szafowanie swoim zdrowiem. Niewiele później po tym meczu odszedłem z Wisły.

Czy po tym wydarzeniu próbowałeś jeszcze wrócić do „dużej piłki”?

Do takiego powrotu było nawet całkiem blisko, bo okazało się że pamiętał o mnie wzmiankowany Orest Lenczyk. Był wtedy trenerem Pogoni Szczecin i zaproponował przyjazd do Szczecina na testy. Wypadły one na tyle zachęcająco, że byłem o krok od podpisania kontraktu ze szczecińskim klubem, ale dosłownie w przeddzień tego wydarzenia zwolniono Lenczyka z funkcji trenera.

Potraktowałeś to jako znak opatrzności?

W rzeczy samej. Te dwa wydarzenia – historia z moją kontuzją i próba powrotu na boisko, a potem ten epizod w Szczecinie spowodowały, że trochę zmieniło się moje podejście do sportu i do życia i postanowiłem pójść na studia na AWF, a w przygotowaniach do tego nowego życiowego planu bardzo pomógł mi dr Bogusław Ciućmański.

Czy masz poczucie jakiegoś życiowego niespełnienia?

W żadnym razie. Niczego nie żałuję, ani tego że mogłem uczestniczyć w tak pięknej sportowej przygodzie, zobaczyć ten świat od środka i poznać tylu fajnych ludzi, ale nie żałuję również że ta przygoda tak szybko się skończyła. Być może mogłem zagrać w lepszych klubach i zrobić większą piłkarską karierę, ale czy byłbym z tego powodu dzisiaj szczęśliwszym człowiekiem? Nie sądzę.

Jaką miałbyś radę dla młodych piłkarzy patrząc z perspektywy swojej kariery?

Może taką żeby pewność siebie szła u nich w parze z życiową pokorą i żeby pamiętali o tym, że istnieje życie pozasportowe.

A jakie refleksje towarzyszą Ci po tym pierwszym okresie pracy jako działacz sportowy w Dalinie?

Uważam, że nie stać nas w powiecie myślenickim, na marnowanie młodych talentów piłkarskich poprzez brak porozumienia pomiędzy okolicznymi klubami, który skutkuje brakiem selekcji poszczególnych grup młodzieżowych i niewyłonieniem klubu wiodącego, który by tych zawodników szkolił w oparciu o klasy sportowe, weryfikował ich umiejętności, aby tacy piłkarze mogli godnie rywalizować z najlepszymi klubami województwa.

Jerzy Moskal
urodzony: 11 kwietnia 1974
pozycja: pomocnik
Występy w Wiśle Kraków:
1991/92 - 2 mecze
1992/93 - 4 mecze
1993/94 - 23 mecze
1994/95 - 5 meczów
zdobyte gole: 1

Najlepsza jedenastka zawodników z którymi grałem:
Bobrowicz - Włodarz, Gałuszka, Małek, Giszka - G.Lewandowski, Janik, Kaliciak, Wójtowicz, Kulawik - Szeliga

Najlepsza jedenastka przeciwników:
Jojko - Jegor, Zieliński, Wałdoch, Ratajczyk -   Citko, Pisz, Brzęczek, Bednarz - Majak, Kowalczyk.

Rafał Podmokły Rafał Podmokły Autor artykułu

Dziennikarz, meloman, biblioman, kolekcjoner, chodząca encyklopedia sportu. Podobnie jak dobrą książkę lub płytę, ceni sobie interesującą rozmowę (SPORT, KULTURA, WYWIAD, LUDZIE).