Pielęgnowanie tradycji, kultury polskiej to moja, nasza powinność
O Polonii, polskiej kulturze i polski folklorze rozmawiamy z profesor Jean Marie Novak, pomysłodawczynią Dni Polonii i Polaków w Myślenicach.
Pani Profesor, jak to się stało, że Pani – Amerykanka polskiego pochodzenia, ale Amerykanka zakochała się w polskiej kulturze i polskim folklorze?
Moi rodzice pochodzili z Polski i polska kultura była mi bliska już od dziecka. Byłam wychowana w duchu polskości. Rodzice nie znali angielskiego, więc i ja od małego mówiłam po polsku. Z zamiłowaniem uczyłam się polskich piosenek i tańców. Chłonęłam wszystko na ten temat, szczególnie podczas corocznych pobytów w Polsce, bo przyjeżdżałam tu do rodziny. Mama pochodziła z tych stron, z Pcimia, a tata spod Lwowa. Tu w Polsce, a dokładnie w Lublinie studiowałam choreografię i uczyłam się polskich tańców ludowych, a potem w San Francisco założyłam Polonijny Zespół Pieśni Tańca „Vistula”, taki tradycyjny, autentyczny, nie stylizowany. To był czas, kiedy do USA przybyła duża fala emigrantów z Polski. Przyjeżdżali i dołączali do zespołu, który był dla nich wtedy, obok kościoła, ośrodkiem polskości. Naszą domeną był nie tylko taniec, bo pokazywaliśmy również polskie obrzędu i jeździliśmy z wykładami, bo chciałam aby społeczeństwo, nie tylko to polonijne, mogło nas zobaczyć i dowiedzieć się co nieco o polskich tańcach, polskich strojach. Gościliśmy m.in. na Uniwersytecie Stanforda i na Uniwersytecie Hawajskim. Na tym ostatnim występowaliśmy aż trzykrotnie. Dla nich byliśmy egzotyką. Stroje prawdziwie zachwycały Amerykanów, którzy byli zaskoczeni tym, że jest ich tak wiele z różnych regionów. Pamiętam, że każdy chciał zrobić sobie z nami zdjęcie. Nie tylko tam, ale wszędzie gdzie się pojawialiśmy.
(w tym momencie przysłuchująca się naszej rozmowie Małgorzata Żółcińska, członkini „Vistuli” wtrąca: „Uczyliśmy Amerykanów polskości, czuliśmy się ambasadorami polskiej kultury”).
Jak już jesteśmy przy temacie strojów, wiem, że w tej kwestii mocno wspierała Pani i wspiera nasz reprezentacyjny zespół, czyli ZPiT „Ziemia Myślenicka”. Skąd wzięła się ta współpraca?
Zaczęło się od tego, że kariera nie pozwalała mi dalej prowadzić zespołu i przyszedł czas, aby zakończyć jego działalność. Nie dość, że jego prowadzenie pochłaniało mnóstwo czasu, to zbiegło się to z tym, że coraz więcej członków zespołu zaczęło wracać do Polski, zespół robił się coraz mniejszy i mniejszy. Wtedy zaczęłam się zastanawiać co zrobić ze strojami, które przez prawie 20 lat zgromadziliśmy. Kupowałam je w Polsce, odwiedzając kolejno wszystkie regiony od Podhala po Kurpie i wysyłałam do USA. Wreszcie wpadłam na pomysł: skoro tato jest z Lwowa, a mama z tych stron to poszukam tu zespołów. I tak 90 proc. strojów wysłałam do Lwowa, do tamtejszego zespołu. Z kolei moje prywatne zbiory: stroje, książki chciałam przekazać zespołowi z okolic Pcimia. Myślałam, że będzie to zespół z Krakowa, ale znajomy choreograf podpowiedział mi, że jest przecież zespół działający bliżej Pcimia - „Ziemia Myślenicka”. I tak zaczęła się nasza znajomość z zespołem i Piotrem Szewczykiem, ówczesnym dyrektorem „Ziemi Myślenickiej”. Potem, kiedy zobaczyłam ich występy byłam pod wielkim wrażeniem i dlatego, kiedy dowiedziałam się, że potrzebują strojów nowosądeckich powiedziałam, że im je ufunduję. I tak to się potoczyło. Kiedy w San Francisco nie było już „Vistuli”, „Ziemia Myślenicka” zajęła jej miejsce w moim sercu. Traktuję ją jako „moją” „Ziemię...”. Potem pomogłam jeszcze w zakupie m.in. strojów kurpiowskich i kaszubskich. Robię to, bo uważam, że pielęgnowanie tradycji, kultury polskiej to moja, nasza powinność.
(Pani Małgorzata dodaje: „niektórzy Polacy, którzy wyemigrowali do USA, dopiero tam zagranicą uczyli się kultury polskiej. Przykładowo tacy jak ja, wychowani w mieście nie wiedzieli wiele o folklorze. Dodam tylko, że swoją pierwszą góralską chustę kupiłam w... USA. Można powiedzieć, że tak w pełni pokochaliśmy polskość tam, w USA, dzięki „Vistuli”).
Z miłości do polskości, do folkloru wzięły się również Dni Polonii i Polaków, które uroczyście zakończyło się w niedzielę zasadzeniem drzewka pamięci i mszą św. To Pani była ich pomysłodawczynią. Jaka idea Pani przyświecała?
Muszę zaznaczyć od razu, że to nie pierwsze takie wydarzenie w Myślenicach, bo pierwsze odbyło się w 2010 roku. Wtedy było jednodniowe, a właściwie był to koncert pt. „Ukochany kraj, umiłowany kraj” dedykowany Polonii i Polakom zagranicą. Wtedy nie pomyślałam, że kiedykolwiek to się powtórzy, a tym bardziej, że powtórzy się po tylu latach. Kiedy jednak w ubiegłym roku zaczęłam o tym mówić, okazało się, że chętnych do tego, aby dołożyć swoją „cegiełkę” nie brakuje. Odpowiedziało m.in. Muzeum Niepodległości i Polish Art Philharmonic. Jaka myśl mi przyświecała? Chęć podziękowania, takiego symbolicznego, moim rodzicom za to, że jestem Polką. Ale nie tylko. Chciałam pokazać wszystkim, którzy tu mieszkają na co dzień, jak ważne jest to co robię polskie zespoły i że... są. One są prawdziwymi ambasadorami polskiej kultury na świecie.
(tu do naszej rozmowy włącza się Paweł Bendisz, również członek „Vistuli”: Folklor, tańce, pieśni polskie to jest coś totalnie unikalnego, a mam wrażenie, że mieszkając w Polsce często sami nie doceniamy tego co mamy. Sam pierwsze 30 lat życia spędziłem w Polsce. Żyjąc tu bierze się, to za pewnik, pewną oczywistość, ale gdy wyjedzie się na emigrację i porównuje różnice kulturowe i nie tylko te – a USA są do tego świetnym miejscem, bo poznaje się tam ludzi i kultury z całego świata - to można się przekonać, jaki skarb posiadamy. Polski folklor i szerzej polska kultura to coś zupełnie unikalnego, pięknego! To paradoks, ale najbardziej zaczyna się to doceniać właśnie na emigracji).
Rozmawiała: Katarzyna Hołuj