Rozmowa może uratować komuś życie
Wrzesień to miesiąc, w którym od 2003 roku obchodzimy Światowy dzień Zapobiegania Samobójstwom. W Polsce, zgodnie z danymi udostępnionymi przez Komendę Główną Policji, liczba samobójstw wciąż rośnie.
W 2022 roku odnotowano łącznie 14 520 prób samobójczych. Co trzecia zakończyła się zgonem (5 108). Tym, co budzi największy niepokój jest nagły wzrost samobójstw wśród dzieci w wieku od 7 do 12 lat oraz z roku na rok rosnąca ilość samobójstw dzieci i młodzieży w wieku od 13 do 18 lat. Tylko w roku 2022 w Polsce odnotowano 2093 prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży do 18 roku życia*. Przy czym dane policji dotyczą wyłącznie tych przypadków, które zostały zgłoszone, a według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia na każdą odnotowaną w oficjalnych rejestrach śmierć samobójczą młodej osoby, może przypadać od 100 do 200 prób samobójczych.
Problem ten znany jest nie od dziś psycholożce Karoli Kaczkowskiej, psychoterapeutce CBT w trakcie szkolenia, posiadającej wieloletnie doświadczenie w pracy z dziećmi i młodzieżą, która w swojej pracy zajmuje się również suicydologią, czyli problematyką samobójstw i pracą z rodzinami z problemem samobójczym.
Jakie według Pani mogą być przyczyny tego, że w całej Polsce zdecydowanie rośnie liczba samobójstw i prób samobójczych, zwłaszcza w grupie dzieci i młodzieży?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Zwracałam na to uwagę już w trakcie pandemii. Skutki pandemii, nasze zamknięcie, wszechobecny lęk itd. będą dotykać nas dopiero po czasie. Można powiedzieć, że to taka „bomba z opóźnionym zapłonem”. Dzieciaki, które mają 15-16 lat w czasie wejścia w okres adolescencji, w czasie pandemii siedziały w domu, odcięte od rówieśników. A jest to czas, gdy młodzi ludzie doświadczają dużej huśtawki hormonalnej i czas, kiedy potrzeba przynależności do grupy rówieśniczej, czy jakiejkolwiek innej, jest bardzo wysoka. Z całą pewnością ta sytuacja nie przysłużyła się kondycji psychicznej młodych osób. Nie ma jednak jednej przyczyny. Jest ich naprawdę wiele. Zresztą nie tylko młodzi mają trudno, dorośli, choć nie chcę generalizować, ale w większości również funkcjonują teraz kiepsko. Cóż, już ponad 10 lat temu były przewidywania, że depresja stanie się najczęściej występującą chorobą XXI wieku…
Dlaczego? Czy styl naszego życia ma na to wpływ?
I znów nie ma prostej odpowiedzi… Ludzie są tacy sami od zawsze, nasze mózgi pracują tak samo, ale styl naszego życia zmienił się i to bardzo szybko. „Biegamy” za pieniędzmi, bierzemy kredyty, żyjemy ponad stan. Pandemia chcąc, nie chcąc, trochę to wyhamowała, jednak, jeszcze kilkadziesiąt lat temu wszyscy bardziej zajmowaliśmy się więziami, relacjami z innymi ludźmi. Współcześnie widzimy, że mamy niesamowity poziom stresu, bo... jak się weźmie kredyt, to trzeba potem pracować, żeby go spłacić, jak się chce rozwijać, to trzeba cały czas być gdzieś, a jak się chce do tego wszystkiego mieć rodzinę, dzieci to... nie mamy na to wszystko czasu i w którymś momencie człowiekowi kończą się zasoby. Niestety chroniczny stres prowadzi do wyczerpania fizycznego i psychicznego.
Nie da się pogodzić wszystkiego...
Dlatego trzeba zadać sobie pytanie: co jest naszą wartością nadrzędną? Bo jeżeli ktoś siedzi w pracy 16 godzin i brakuje mu czasu na to, żeby się zająć dziećmi, to... co lub kto jest dla takiej osoby wartością nadrzędną? Rozumiem, że wymagania są duże, ale… Pracuję z dziećmi, z młodymi ludźmi i wiem, że to, jakich wyborów dokonujemy my, dorośli, przekłada się na nasze dzieci, bo dziecko pozostawione samemu sobie przez „x” lat, z komputerem, czy telefonem w ręku, bez relacji emocjonalnej ze swoimi opiekunami, nie jest w stanie się nauczyć tych wszystkich rzeczy jak: wartości, relacje, emocje. Pamiętajmy, że młody człowiek często, mówiąc kolokwialnie „nie ma lekko”. Bo, kiedy wchodzi w okres dojrzewania i później musi stać się tym młodym dorosłym, od którego wymaga się, że będzie w wieku 14-15 lat wybierał szkołę średnią, cały czas słyszy, że jak źle wybierze, to będzie źle. Bo spotyka się z rosnącymi wymaganiami rodziców i otoczenia. Patrzę na nastolatków z niepokojem i szczerze mówiąc, w życiu nie chciałabym być teraz nastolatkiem. Dlatego tak bardzo zależy mi na pracy i wsparciu właśnie nastolatków i młodych dorosłych.
Dlatego, że mają zbyt duże obciążenia?
Tak, to też. Zbyt duże obciążenia, a zbyt mało wsparcia i zrozumienia. W kontekście zdrowia psychicznego zajmuję się teraz także pracą z młodzieżą transseksualną, LGBT+, bo problem w kontekście tolerancji i próby zrozumienia też jest coraz bardziej powszechny. I proszę spojrzeć: już samo nazewnictwo i sprzeciwianie się wszystkim ruchom LGBT dla mnie są takie… nieludzkie. Nie wchodzę tutaj w światopogląd ludzi, każdy ma prawo do swojego. Chodzi o wzajemny szacunek. Jestem oddana swojej pracy i kocham psychologię ponad wszystko. Zawsze doszukuję się źródeł różnych rzeczy, bez względu na to, czy ktoś mówi, o tym, czy to jest trend, bez względu na to, czy ktoś mówi, że to jest zaburzenie, bez względu na to, czy ktoś z tym pracuje, szanuje, toleruje i akceptuje, jakby źródło jest podobne – tylko nikt nie zastanawia się nad źródłem, wszyscy krzyczą o tym, że tak nie może być.
A jakie jest to źródło?
Musiałybyśmy bardzo długo rozmawiać… Okres dojrzewania to czas kształtowania się tożsamości i emocjonalnej i płciowej i osobowości człowieka. I my dorośli jesteśmy zobowiązani do tego, żeby podążać za tym młodym człowiekiem, a nie go oceniać. Jesteśmy w obowiązku, czy jesteśmy rodzicem, nauczycielem, czy pedagogiem, aby go prowadzić. Prowadzić, nie oceniać.
Nasza cywilizacja nastawiona jest na ocenę: ledwo dziecko się urodzi już dostaje punkty Apgar, już jest oceniane, kontrole pediatryczne to również porównywanie i ocenianie, później dalej: oceny w przedszkolu, oceny w szkole, oceny w domu. Jesteś taki/taka, ciągłe porównywanie i oceny, oceny, oceny…
Mam wrażenie, że często jest tak, że dorośli nie są w stanie wesprzeć dzieci, czy młodych ludzi, bo... sami tego wsparcia potrzebują. Dorosłym też jest ciężko, a ich stan psychiczny również się pogarsza. To znak naszych czasów?
Z pewnością żyjemy w lęku, mamy zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Wszyscy dookoła implikują w ludziach lęk, a jeśli spojrzymy na to szerzej, to zauważymy, że właściwie cała nasza kultura jest zbudowana na lęku, ale to już temat na inną rozmowę.
To co możemy zrobić?
Lubię skupiać się na zasobach, bo nawet jeżeli nie mamy na coś wpływu, to i tak mamy wybór. Albo możemy się wkurzać na to, że tak jest, albo możemy wziąć te swoje zasoby i zrobić coś od siebie, coś, na co mamy wpływ. I tak jest też trochę z tym naszym zdrowiem psychicznym: ludzie zbyt dużo biorą sobie na głowę, żeby zadowalać innych, żeby „być kimś” i zapominają o tym, po co tak naprawdę tutaj jesteśmy. Przestaliśmy widzieć piękno i szczęście w małych rzeczach, chcąc być cały czas tym „naj”.. Tylko pytanie: co jest tym „naj”?
Cieszę się, że jestem w szkole Liceo, bo tutaj dyrekcja we współpracy z innymi osobami – będzie niedługo realizować projekt Happiness At School, który ma na celu zwrócenie szczególnej uwagi na to szczęście, szeroko pojęte w kontekście naszej emocjonalności. Na to, co tak naprawdę jest nam potrzebne na daną chwilę. Bo owszem edukacja jest bardzo ważna, ale równie ważna jest równowaga w tym, aby osiągać wyniki, ale również spełniać siebie i w tym szczęściu osiągać kolejne etapy rozwoju. A tak często o tym zapominamy.
Co możemy zrobić, gdy widzimy, że ktoś sobie nie radzi, że jest w kryzysie?
Pierwszą rzeczą, która ratuje życie człowieka, jest rozmowa z drugim człowiekiem. To może być rodzic, jeżeli jest wspierający, nawet jeżeli nie ma zasobów, ale wykazuje zainteresowanie i jest uważny na swoje dziecko. To może być nauczyciel w szkole, który nie będzie krzyczał o kolejnej jedynce, tylko znajdzie czas i przestrzeń na chwilę rozmowy. To może być sąsiadka, sąsiad, osoba, która akurat się pojawi obok, bo przecież to nie musi być od razu specjalista. Do specjalisty idzie się po to, żeby uzyskać pomoc specjalistyczną, a osoba młoda, w kryzysie potrzebuje najpierw zainteresowania, zwrócenia uwagi, później zareagowania, a jeszcze później dalszego postępowania. Zgłoszenia do odpowiednich miejsc, w których są specjaliści.
Czasem nie wiemy nawet jak rozmawiać. Co zatem powiedzieć, a jakich słów unikać?
Myślę, że najważniejsze i w sytuacji kryzysu kogoś z naszego otoczenia, ale też w takich codziennych sytuacjach jest wyjście z założenia: wspierać, a nie oceniać. Nie lekceważmy naszego rozmówcy, a to oznacza również, że musimy mu dać czas. Nie zasypujmy kogoś pytaniami, czy gotowymi rozwiązaniami, po prostu wysłuchajmy co ma do powiedzenia, jak się czuje w danej sytuacji, co się wydarzyło. Bez oceniania, bez krytyki, bo tego i tak mamy już w nadmiarze. Pamiętajmy, że słowa typu: „nie jest tak źle”, „nie przesadzaj”, „inni jakoś sobie radzą”, „teraz są ważniejsze sprawy”, nie są wspierające. Zresztą zadajmy sobie pytanie, czy chcielibyśmy usłyszeć takie właśnie słowa, kiedy to my mierzymy się z problemami, czy trudnościami.
Czy są jakieś sygnały, które mogą świadczyć o tym, że ktoś jest w kryzysie? Na co jako rodzic, jako nauczyciel, czy wychowawca powinniśmy zwrócić uwagę?
Myślę, że powinniśmy mieć więcej uważności na to, co do nas mówią młodzi, bo bardzo często jest tak, że oni słyszą od dorosłych: „a co ty wiesz o problemach?”, „a daj spokój: jedynka, to jest bez znaczenia”. Tymczasem jedynka może nawet zabić druga osobę, jeżeli tych sytuacji będzie kilka, a my nie zauważymy kryzysu, w jakim znalazła się druga osoba. Kolejną kwestią jest dawanie przestrzeni na to, by przeżywać trudne emocje. Tymczasem mamy z tym problem, bo trudne emocje są napiętnowane. Traktujemy je jak coś złego, co pokazuje, że jesteśmy słabsi, gorsi, a przecież smutek i inne trudne emocje również są nam potrzebne. Podczas stażu klinicznego, w ramach szkolenia z psychoterapii poznawczo- behawioralnej, prowadzę w szpitalu Babińskiego zajęcia z regulacji emocji i regulacji złości. Cały cykl 12 spotkań to psychoedukacja z zakresu emocji, bo tego po prostu bardzo brakuje. Jako ludzie jesteśmy zobowiązani do przeżywania każdej emocji, natomiast nasze przekonania na temat emocji to jest coś, co nas niszczy. Wciąż się słyszy na przykład, że „chłopaki nie płaczą”, a „złość piękności szkodzi” . Tymczasem, żeby dobrze funkcjonować , my te emocje musimy przeżywać. Musimy nauczyć się tak myśleć o emocjach, żeby to było dla nas wspierające, żebyśmy potrafili przeżywać emocje smutku, radości, złości, odrazy.
Nie lubimy rzeczy trudnych…
Nie. I widać to również w podejściu do problemu samobójstw. Boimy się słowa „samobójstwo”. Samobójstwo nadal pozostaje tematem tabu, przynajmniej w naszym małym otoczeniu.
Zamiatamy problem pod dywan?
Nie będę tego oceniać. Natomiast ludzie boją się mówić o samobójstwach, bo jest to temat trudny, jednak niedopuszczanie mówienia o samobójstwie jest dla mnie jedną ze składowych tego, dlaczego jest tak źle. Tymczasem albo zmienimy swój styl życia, albo nie zmieni się nic. Możemy więc albo szukać wymówek albo szukać rozwiązań. Pamiętajmy, że zawsze jest dobry czas na to, żeby zareagować. Każdy pedagog i dorosły człowiek mający minimum wrażliwości na drugiego człowieka, widzi, że z drugim człowiekiem coś się dzieje. Oczywiście, można mówić, że to nie jest przestrzeń na popełnianie błędów i że każdy ma w życiu gorzej, lepiej, albo... można z takim człowiekiem po prostu porozmawiać, zapytać co czuje i dlaczego tak się czuje. Na to nie trzeba mieć fakultetów, studiów, czy doktoratów. A my przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Tymczasem każda reakcja jest lepsza od braku reakcji.
Rozmawiała Marta Duszyk
(*źródło danych: „Zamachy samobójcze od 2017 roku - Statystyka - Portal polskiej Policji” policja.pl).