„Rzucał w nas kamieniami”, czyli o kulisach sędziowania

„Rzucał w nas kamieniami”, czyli o kulisach sędziowania
fot. Rafał Podmokły

Sędziowanie w niższych klasach rozgrywkowych nie jest sprawą ani łatwą, ani często przyjemną. Jednak mimo to wiele osób wciąż ciągnie do tego zajęcia, chociaż czasem można się nasłuchać pod swoim adresem słów niegodnych powtarzania. Jak wyglądają kulisy bycia arbitrem? Co sprawia, że to zajęcie „uzależnia”?

Jest zapewne wiele pobudek, które kierują osobami, zaczynającymi swoją przygodę z gwizdkiem lub chorągiewką. Jedni chcą być bezwzględnymi rozjemcami, inni chcą zobaczyć, jak to jest być po tamtej stronie. Jednak Marian Banowski arbiter z 46-letnim stażem poszedł na kurs dla żartu, a później odnalazł się na boisku w roli... wychowawcy.

-To było w 1978 roku, poszliśmy z kolegami na kurs dla żartów. Początki były trudne, ale jako młodzi chłopcy w tamtych czasach nie dostawaliśmy kieszonkowego, więc dla nas nastolatków każda złotówka była przydatna. Jednak z czasem chwyciłem bakcyla i nie chodziło już o pieniądze. Nie lubiłem chamstwa, zachowań wrogich czy aroganckich, więc starałem się to wyplenić. To mnie motywowało, żeby pracować coraz bardziej nad wychowaniem, szczególnie, gdy sędziowałem trampkarzy czy juniorów - powiedział sędzia rekordzista, który ma już w swoim dorobku ponad trzy tysiące spotkań.

Arbiter jest często traktowany przez obie drużyny jako wróg. Niezależnie od tego czy podejmie prawidłową decyzję, czy nie zawsze jedna ze stron czuje się pokrzywdzona. Wtedy do uszu docierają liczne obelgi ze strony trenerów, piłkarzy, a może przede wszystkim kibiców. Niektóre najbardziej “gorące” mecze pozostają w głowie na zawsze.

-Kilkadziesiąt z tych trzech tysięcy meczów było bardzo trudnych, a kilka takich, po których chciałem zrezygnować z sędziowania. Często bywa tak, że drużyna teoretycznie silniejsza przyjeżdża do słabszej i naciska na arbitrów, żeby w jakiś sposób pomogli jej wygrać. Ja nigdy w takie układy nie wchodziłem i kończyło się to tym, że uszkadzali nam samochody, opluwali nas, zastraszali. Nie było takich spotkań wiele, ale to potem do mnie wracało po powrocie do domu czy nawet po latach – opowiada Marian Banowski.

Jedna z najmniej przyjemnych historii zdarzyła się po meczu IV Ligi, gdy arbitrzy tego spotkania zostali zaatakowani kamieniami.

-Po przegranym meczu gonił nas kierownik drużyny i rzucał kamieniami za naszym samochodem. Byliśmy tak wystraszeni, że nie mogliśmy się uspokoić nawet po dojechaniu do Myślenic (śmiech) - mówi doświadczony arbiter po latach, już z uśmiecham na ustach, lecz w tamtym momencie nie było tak wesoło.

Różnego rodzaju negatywne zachowania zdarzają się także w meczach juniorskich, gdzie górę biorą emocje nie tylko piłkarzy, ale także ich rodziców, którzy przelewają na swoje pociechy własną frustrację.

-Raz miałem taką sytuację w meczu trampkarzy w Sieprawiu, gdzie rozgrywane były derby z Zakliczynem. Te zespoły nigdy się nie lubiły i to zostało przeniesione również na poziomy młodzieżowe. Animozje zaczynają się w szkołach, a potem mają przełożenie na boisko - rozpoczął sędzia.

- Zaczęło się od tego, że napastnik minął obrońcę, a ojciec okiwanego krzyknął do swojego syna “Dziecko, kopnij go” tylko w znacznie bardziej wulgarnych słowach. Aż zaniemówiłem, poczekałem aż będzie przerwa w grze, podszedłem do tego kibica i głośno powiedziałem: „Ale jest pan super tatą. Tego pan nauczył swojego syna?! Tak się zachowywać na boisku?”. Pozostali ludzie na trybunach bili mi brawo, a ten mężczyzna nie odzywał się do mnie przez kilka lat. Jednak zrobiłem to celowo, bo może taka “szpilka” dała mu do myślenia - kontynuował arbiter.

Są także momenty chwały w przygodzie z gwizdkiem. Piłkarze potrafią także pochwalić za dobrze posędziowane zawody, nawet te przegrane.

-Po takich meczach jest największa satysfakcja, która przykrywa nawet te wszystkie wyzwiska usłyszane na przykład tydzień wcześniej. Kiedy po meczu przegranym przychodzi kapitan czy zawodnicy i mówią głośno: „Panie sędzio przegraliśmy, ale świetne sędziowanie. Był pan sprawiedliwy, nie zaszkodził nam pan. Zapraszamy kolejnym razem”. Takich uwag było również kilkadziesiąt - podkreśla Marian Banowski.

Z wieloma problemami boryka się i będzie borykać polska piłka również ta lokalna. Emocji nie da się i nie powinno się ze sportu eliminować, ale czasem warto kierować się jednak rozsądkiem. Niezależnie od tego czy jest się w roli kibica, zawodnika czy rodzica warto dostrzec w arbitrze człowieka z pasją, który stara się za wszelką cenę być uczciwy.