Śmierć Chopina
W tych dniach mija 170 lat od śmierci Fryderyka Chopina. Ksiądz Jełowicki tak wspomina ostatnie chwile genialnego kompozytora:
„Ze zdwojoną troską szedłem dzisiaj do Chopina. Zastałem go przy śniadaniu, do którego i mnie zaprosił, a ja rzekłem:
- Przyjacielu mój ukochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda. Chopin westchnął - ja natomiast mówiłem dalej:
- W dniu święta mojego brata, daj mie przyzwolenie.
- Dam ci, co zechcesz - odpowiedział Chopin.
A ja rzekłem:
- Daj mi duszę twoją.
- Rozumiem się. weź ją - odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku.
Wtedy radość niewymowna, ale i trwoga ogarnęły mnie. Jak wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana i zawołałem do Boga: - Jakżesz wziąć tę duszę i oddać Panu nieba i ziemi?!
Padłem na kolana, a w sercu zawołałem: „Bierz ją sam! I podałem Chopinowi Pana Jezusa Ukrzyżowanego, składając go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy.
- Czy wierzysz? - zapytałem.
- Wierzę.
- Jak cię matka nauczyła?
- Jak mnie matka nauczyła.
I wpatrując się w Pana Jezusa Ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie namaszczenie, o które sam prosił. Po chwili kazał dać zakrystianowi dwadzieścia razy tyle, co zwykle się daje, a ja rzekłem:
- To za wiele.
- Nie za wiele - odpowiedział, bo to com przyjął, jest nad wszelką cenę!
I od tej chwili, przemieniony łaską Bożą, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem. Rzekłbym, że już świętym. Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało cztery dni i cztery noce. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często rozradowanie, towarzyszyło mu aż do ostatniego tchnienia.