Szewc, który lubi swój zawód i pasjonat wędkarstwa w jednym

Szewc, który lubi swój zawód i pasjonat wędkarstwa w jednym

„U rzemieślnika słowo droższe od pieniądza” - mawia Czesław Godula (przez wszystkich nazywany Lucjanem) prowadzący w Myślenicach zakład szewski. Szewcem miał być przez chwilę, ale jak pokazało życie chwila trwa już 18 lat, a nawet dłużej. Jednak nie narzeka, bo szczerze lubi swój zawód.

Od 18 lat naprawia buty, ale wcześniej zajmował się ich produkcją. To też domena szewca. Pracę w tym zawodzie zaczął w 1987 roku.

- Uczyłem się u bardzo dobrego rzemieślnika Stanisława Ryłko. Niesamowity człowiek i doskonały rzemieślnik, który do wszystkiego doszedł własną pracą – wspomina swojego nauczyciela szewskiego fachu nasz rozmówca.

Do dziś uważa, że w tym zawodzie najważniejszy jest właśnie dobry nauczyciel. - Taki, który wpoi to, że możesz wszystko, ale przyzwoitość liczy się przede wszystkim – mówi pan Lucjan.

Nie był to jego pierwszy wyuczony zawód.

- W życiu pracowałem w kilku zawodach, ale nigdy w wyuczonym, którym jest automatyka przemysłowa. Wyżyć się z tego nie dało, dlatego trzeba było poszukać innego zajęcia. Tak znalazłem szewstwo. Mogłem ewentualnie zostać stolarzem, bo pochodzę z Kalwarii Zebrzydowskiej, a tam te dwa zawody zawsze były na topie. Doszedłem do wniosku, że lepsze będzie jednak szewstwo, szczególnie, że to miało być zajęcie „na chwilę” - mówi.

- Naukę zaczynałem jako uczeń wówczas już pełnoletni. U swojego nauczyciela pracowałem ok. 5-6 lat, a potem, na początku lat 90-tych otwarłem własną działalność gospodarczą, zajmowałem się produkcją butów. Był to czas transformacji gospodarczej i zachodziły wielkie, a w tej branży drastyczne, zmiany. Ostatecznie po latach zdecydowałem się zamienić produkcję na usługi. Tak znalazłem się w Myślenicach, gdzie przejąłem po moim koledze-szewcu prowadzenie zakładu szewskiego – dodaje.

Od tamtej chwili w czerwcu minęło dokładnie 18 lat.

Co ciekawe, zakład działa bez reklamy, nie ma widocznych z daleka wielkich szyldów, ale nie przeszkadza to klientom w docieraniu do niego. - Tak jak wspomniałem wcześniej przez lata działał tu mój kolega, z tego co wiem od niego zakład szewski mieści się w tym miejscu od ok. 50 lat – mówi.

- Zmiany nie żałuję, lubię to zajęcie, a najbardziej momenty, kiedy udaje mi się zrobić coś, co początkowo wydawało się niemożliwe. Czasem przy prostych naprawach pojawiają się schody i to takie, że wypadałoby jedynie zostawić but i nie zajmować się nim, ale skoro się człowiek podjął to musi. Mogę nie przyjąć zlecenia, ale jeśli już przyjmę to nie ma przebacz, musi być zrobione. U rzemieślnika słowo droższe od pieniądza – tłumaczy. I dodaje: - Kiedy zamówienie wydaje się proste, a okazuje się trudne, a termin goni, nieraz trzeba zostać po godzinach. Owszem czasem zdarza się, że nie wyrobię się w terminie, ale to wtedy, kiedy muszę kupić jakiś materiał do wymiany podeszwy, a akurat hurtownia nie ma go na stanie i trzeba poczekać na dostawę.

Na pytanie czy praca nie jest nużąca, monotonna odpowiada: - Absolutnie nie! Nie ma dwóch takich samych „przypadków”, nawet przy wymianie fleków, można się o tym przekonać.

Największy ruch w zakładzie jest w poniedziałki i piątki, a wynika to z tego, że w weekendy zwykle ludzie gdzieś wychodzą, bywają na weselach i innych uroczystościach. Na takie okazje mają specjalne buty i kiedy szykują się na wyjście często okazuje się, że coś trzeba w nich naprawić. I tak w poniedziałki przynoszą buty do szewca, a w piątki zwykle odbierają.

Największa grupa klientów to osoby z przedziału wiekowego 40-60 lat, choć oczywiście zdarzają się zarówno młodsi jak i starsi.

- Z moich obserwacji wynika, że im starsza osoba tym większa solidność, zarówno jeśli chodzi o dbałość o buty, jak i terminowość przy odbiorze. Ale nie ma co generalizować, bo w każdej grupie zdarzają się mniej i bardziej obowiązkowe osoby, tak jak w życiu. Jeśli chodzi o płeć to wśród klientów więcej jest oczywiście pań, które po prostu mają więcej butów. Jedna z klientek przyznała, że ma ich ponad... 300 par – mówi.

Sam, jak przyznaje, jest przykładem na prawdziwość powiedzenia, że „szewc bez butów chodzi”, które odnosi się przecież nie tylko do szewców. - To tak jak u mechanika z samochodem. Mechanik ma samochód i wie, że trzeba by w nim zrobić to czy tamto, ale jeździ z myślą, że jak się zepsuje to to zrobi – mówi nasz rozmówca.

Większość napraw polega na klejeniu, dlatego pan Lucjan zapytany o podstawowe szewskie narzędzia jako pierwsze wymienia pędzel (właśnie do smarowania klejem) i nóż szewski, czyli tzw. gnyp. Ale używa też innych; młotka, cęgów, obcęgów, szlifierki do obrabiania fleków i wreszcie maszyny do szycia.

- To, że dominuje klejenie wynika z tego, że zmieniły się czasy i nasze przyzwyczajenia. Kobiety dużo rzadziej niż kiedyś noszą buty na obcasach. Dziś zakładają szpilki tylko na wyjątkowe okazje. A już młode dziewczyny chodzą tylko w butach sportowych. I to z nimi przychodzą do zakładu najczęściej, żeby wymienić zapiętki, bo te szybko się niszczą, zwłaszcza, że młodzi lubią wkładać buty bez sznurowania. Kiedy jednak zbliża się studniówka kupują szpilki, ale często nie są w stanie ich założyć na stopy, które przywykły do zupełnie innych butów. I wtedy pojawiają się z nimi w zakładzie, aby je rozciągnąć – mówi pan Lucjan.

Dużo klientek szuka pomocy, kiedy buty obcierają. To też, jak zauważa pan Lucjan, efekt znaku czasów - zakupów przez internet. - Nawet jeśli kupujemy przez internet, zawsze radzę wcześniej buta dotknąć i przymierzyć go w sklepie stacjonarnym. Idealnie byłoby to zrobić popołudniu, bo stopa wraz z upływem dnia i zmęczenia „rośnie”. I zawsze warto upewnić się w sklepie czy jest możliwość wymiany lub zwrotu – mówi szewc.

Jego zdaniem naprawiamy buty głównie dlatego, że je lubimy, że są wygodne. Innym powodem jest oszczędność. Ale tych powodów jest znacznie więcej i niekoniecznie są tak oczywiste jak mogłoby się wydawać. Przekonał się o tym sam i to już na początku swojej pracy w zawodzie.

- Pamiętam, że przyszła klientka z butami już dość znoszonymi, aby je skleić. Zrobiłem to, pani je odebrała i za około pół roku wróciła i tymi samymi butami i tą samą prośbą. Delikatnie zasugerowałem, że można by je już wymienić na nowe, ale prosiła, aby je naprawić bez względu na to ile będzie to kosztowało. Niechętnie, ale zgodziłem się, bo zawsze jednak staram się, aby naprawa miała uzasadnienie ekonomiczne. Za jakieś pół roku pani znów przyszła z tymi samymi butami, ale jeszcze bardziej zniszczonymi. Powiedziałem wtedy, że naprawianie ich nie ma już sensu, a wtedy ona rozpłakała się i wyjawiła, że to jedyna rzecz, jaka została jej po córce. Powiedziała, że nosząc je czuje jakby córka nadal była z nią. Proszę nie pytać jak się wtedy czułem. Do dziś, kiedy sobie to przypomnę, wzruszenie ściska mnie w gardle – mówi pan Lucjan.

Bywały też zgoła inne sytuacje, kiedy był bliski płaczu, ale tym razem ze śmiechu.

- Innym razem pojawiła się klientka, która od progu oświadczyła, że słyszała, że naprawiam to i owo, dlatego przynosi mi do naprawy… pokrywki do garnków – opowiada.

W Myślenicach od lat pracuje i… wędkuje.

- To taka odskocznia po pracy. Wędkowałem od zawsze, ale w inny sposób, tu, w Myślenicach wciągnęło mnie wędkarstwo muchowe, choć na początku myślałem sobie: gdzie ja? do czego? „Nową starą” pasję zawdzięczam kolegom prowadzącym w sąsiedztwie swoje firmy, również zapalonym wędkarzom. Od nich dowiedziałem się też, że w Myślenicach mamy prawdziwą światową elitę, jeśli chodzi o wędkarstwo muchowe. Chapeau bas!