To królestwo mężczyzn, ale rządzą tu kobiety

To królestwo mężczyzn, ale rządzą tu kobiety

„Barberoza” właśnie świętuje piąte „urodziny”. To miejsce na mapie Myślenic stworzone przez kobietę – Agnieszkę Pułkowską, w którym rządzą kobiety, bo oprócz Agnieszki, jeszcze Zuza i Beata, ale stworzone od początku do końca z myślą o mężczyznach, a dokładnie o ich fryzurach i brodach.

- Kiedy w 2019 roku zaczynałam swoją przygodę w tej branży, przyświecała mi myśl, że mężczyźni zasługują na ekskluzywną usługę fryzjerską. Że nie tylko kobiety mogą iść do fryzjera i mieć zapewniony pełen serwis, czyli mycie, masaż, strzyżenie, czesanie itd. Że również mężczyźni powinni mieć takie miejsce, z którego wyjdą pachnący, odświeżeni i… zrelaksowani – mówi Agnieszka, która już wtedy miała za sobą kilkunastoletnie doświadczenie fryzjerskie i swoją firmę. Jej początki w zawodzie to praca przede wszystkim z mężczyznami.

- Kiedy po skończeniu szkoły stanęłam w salonie na stanowisku, jak to często bywa jako najmłodszej, dostawali mi się klienci - mężczyźni. Do końca życia zapamiętam swojego pierwszego klienta, szczególnie, że był nim bardzo znany hokeista – mówi Agnieszka.

Później, im dłużej pracowała, tym częściej strzygła i czesała kobiety, ale zawsze gdzieś w tyle głowy miała marzenie, aby współpracować z mężczyznami. Dlatego, kiedy do Polski przyszła moda na styl drwala, a za nią zaczęły powstawać pierwsze barbershopy przyglądała się im z zaciekawieniem i coraz większą zazdrością. Coraz częściej myślała o tym, żeby z fryzjerki, wówczas głównie damskiej, zamienić się w barberkę.

- Bardzo mi się to podobało, ale nie było organizowanych, a już na pewno tu w pobliżu, kursów barberskich. W 2019 roku wysłałam do kolegi z Warszawy pytanie czy zna jakąś szkołę, w której mogłabym się nauczyć barberingu. Odpowiedział, że tak. To był maj, a już z początkiem lipca zaczęłam w niej kurs. Po niespełna miesiącu wróciłam do domu, a miesiąc później otworzyłam w Myślenicach salon. To działo się bardzo szybko, a ja miałam wówczas dwójkę dzieci. To był szalony czas i czasem zastanawiam się skąd miałam tyle odwagi, że się na to porwałam – mówi dziś Agnieszka.

Szukanie lokalu na salon trwało bardzo krótko, bo już pierwszy, do którego trafiła okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.

- Weszłam i zobaczyłam gniazdka zamontowane na takiej wysokości jak potrzebowałam i dokładnie tam, gdzie stoją dziś fotele. Pomyślałam: „Przecież to jest lokal przygotowany pod mój salon!” – wspomina. - Działalność gospodarczą prowadziłam już wtedy od kilku lat, można więc powiedzieć, że nie zaczynałam od zera, ale z całą pewnością od zera w tej branży i jeśli chodzi o miejsce – Myślenice. I choć najbliższy barbershop był wówczas w Krakowie to wchodząc w to nie miałam pojęcia czy się uda. Nie wiedziałam czy mężczyźni są gotowi na to, aby wydać na strzyżenie więcej niż wydawali u fryzjera męskiego. Barbering, oprócz tego, że jest to strzeżenie typowo męskie i jest rzemiosłem, to według mnie jest również sztuką. Dlatego ta usługa nie mogła być i dalej nie może być tańsza od zwykłego strzyżenia.

Otwarcie odbyło się 24 sierpnia 2019 roku.

„Z dumą i ciarami na plecach zapraszamy na otwarcie naszego miejsca - pierwszego barbershopu w Myślenicach!” – napisała Agnieszka w mediach społecznościowych. Dziś, po 5 latach, ten profil ma tysiąc polubień, ponad tysiąc obserwujących i 100 proc. polecających opinii.

- Kiedy stanęłam w gotowym już salonie czekając na klientów zaczęłam liczyć ile muszę obciąć głów, żeby zarobić na ZUS, na lokal i na utrzymanie tego miejsca. Po pierwszym tygodniu wiedziałam już, że nie muszę się martwić czy wystarczy. W sobotę mieliśmy otwarcie, a w poniedziałek miałam już wypełniony grafik na tydzień naprzód i to tak, że kompletnie nie miałam przerw, bo jak stanęłam na stanowisku o godzinie 12 tak czas, żeby coś zjeść miałam dopiero o 20. A to wszystko pomimo tego, że nikt mnie tu nie znał i nie wiedział jak obcinam – opowiada.

Pracowała wtedy sama. Po kilku miesiącach zadzwoniła do koleżanki ze szkoły i zapytała czy nie zechciałaby zrobić kursu barbera i pracować razem z nią.

- Dziś pracujemy we trzy: oprócz mnie są jeszcze Zuza i Beata. Bez nich nie istniałaby Barberoza – mówi Agnieszka. I dodaje, że zespół przeszedł już kilka „chrztów bojowych” w postaci różnych awarii, np. hydraulicznych, z którymi trzeba było sobie poradzić. Nie wspominając o pandemii, która zaczęła się zaledwie kilka miesięcy po otwarciu salonu.

- Pamiętam, że kiedy wróciliśmy po lockdownie, nie mogłyśmy się odrobić z pracą, siedziałyśmy w salonie nieraz do godziny 23. Pamiętam jak trudno było dostać cokolwiek, od maseczek, przez ręczniki jednorazowe, po płyn do dezynfekcji. Pamiętam też pracę w rękawiczkach i szytych materiałowych maseczkach i nieznośny ból od maseczkowych gumek, które uciskały za uszami – wspomina Agnieszka.

Ale najlepszym sprawdzianem tego, że tworzą naprawdę zgrany i zaufany team były ostanie miesiące.

- Dopiero od kilku tygodni znów jesteśmy we trójkę, a to dlatego, że urodziłam dziecko i miałam 17-miesięczną przerwę w pracy. Zuza trzymała przez ten czas wszystko w ryzach. Dość długo czekałam na taką idealną ekipę, dlatego nie chcę jej zmieniać – mówi Agnieszka.

Zespół dogaduje się nie tylko pomiędzy sobą, ale jak mówi Agnieszka, ma też bardzo dobre relacje z klientami. - Z większością z nich jesteśmy na „ty”, a wielu jest z nami od samego początku. Przez tych pięć lat między nami zawiązało się wiele przyjaźni. Każdemu, zwłaszcza przez tak długi okres, może się zdarzyć jakaś wpadka przy strzyżeniu, ale klienci i tak wracają, więc to musi być coś więcej niż relacja klient – barber/fryzjer. I tak jest. Kiedy trzeba pomagamy sobie, nierzadko też klienci mówią nam o rzeczach, o których opowiada się tylko zaufanym przyjaciołom, albo wręcz tylko najbliższym – mówi Agnieszka.

To zaufanie przejawia się też tak. - Nieraz nie pytam co robimy, po prostu klient siada a ja zaczynam działać, albo pytam tylko: „tak jak zawsze?” i słyszę „tak jak zawsze” – mówi Agnieszka.

W salonie słychać muzykę i rozmowy klientów z barberkami, na różne tematy, np. o… silnikach samochodowych. Zresztą w opiniach na temat Barberozy, które są dostępne w sieci, klienci często chwalą nie tylko profesjonalizm barberek, ale też atmosferę panującą w salonie.

Agnieszka zaznacza, że przy tym wszystkim barbering to ciężka, fizyczna praca. – Ręce są ciągle na wysokości głowy, do tego głowa pochylona w dół. To wszystko jest mocno obciążające. Cierpią plecy, ręce, szyja i… głowa. Po 8-godzinnym maratonie rozmów z klientami i nie tylko, wracając do domu marzę tylko o ciszy – śmieje się barberka. - Jeśli ktoś się tego nie boi i marzy, aby zostać barberem lub barberką to najważniejsze co mogłabym doradzić to wybór odpowiedniej szkoły i odpowiedniego edukatora, szczególnie, że nie są to tanie szkolenia. Później, już mając certyfikat, nadal warto się szkolić, bo wiedzy nigdy dość, szczególnie, że pozwala ona usprawnić i ułatwić pracę.

Sama wspomina też swoje mentorki z okresu, kiedy stawiała pierwsze kroki nie jako barberka, ale fryzjerka. A w szczególności jedną.

- Bardzo imponowała mi Ewelina, przebojowa, lubiana przez klientów. Dlatego, kiedy szefowa powiedziała mi, że Ewelina chce pracować na zmianie właśnie ze mną to było dla mnie bardzo duże wyróżnienie. Myślę, że to, że jestem dziś tu gdzie jestem, to także w jakimś stopniu zasługa Eweliny, bo bardzo dużo się od niej nauczyłam. I nie mam tu na myśli tylko umiejętności technicznych, ale też podejścia do klientów i postępowania z nimi – mówi Agnieszka.

Na piąte „urodziny” Barberozy, Agnieszka nie życzy sobie nic poza tym, aby nic się nie zmieniło.

- Nie planuję i nie życzę sobie zmian, wręcz przeciwnie, chcę żeby było tak jak jest. Dostaję nieraz pytania czy będę szkolić, i choć kilka osób już uczyłam, to więcej nie planuję, zostawiam to innym – mówi.

To nie znaczy, że nie spodziewa się zmian, a nawet kryzysu, ale nie boi się go, bo jak mówi, jest na to przygotowana.

- Ilekroć gdzieś idę, gdzieś gdzie są ludzie obserwuję ich fryzury, widzę, kto kiedy był ostatnio u fryzjera, kto był u dobrego, a kto u nieco gorszego, albo kto był u barbera – mówi Agnieszka. – Patrząc na młodych mężczyzn widzę, że coraz częściej zapuszczają włosy. Na mieście widać też coraz mniej mężczyzn z brodą. Być może przed nami powrót mody z lat 60-tych i 70-tych, kiedy to w dobie beatlemanii, a potem ruchu hippisowskiego mężczyźni nosili najpierw dłuższe, a potem całkiem długie włosy. To był jeden z pierwszych bardzo dużych kryzysów w branży barberskiej, bo barberzy zwyczajnie nie mieli co robić. Nie wykluczam, że to się może powtórzyć. Ale jestem spokojna, bo nawet gdyby tak się stało, to poradzimy sobie, bo cała nasza trójka jest po szkole fryzjerskiej, umiemy pracować z długimi i średniej długości włosami. W środowisku barberskim nie jest to regułą, na szkoleniu barberskim tego nie uczą, a na tym, które skończyłam, oprócz mnie była tylko jedna fryzjerka. Większość stanowiły osoby, które nigdy nie trzymały w ręce nożyczek fryzjerskich. Oczywiście tego, czyli tzw. long trimów, też można się nauczyć, ale trzeba wiedzieć, że praca z długimi włosami to coś zupełnie innego niż barbering.