Turniej czas zacząć!
Już w najbliższy weekend za sprawą II Turnieju Myślimira myślenickie Zarabie zapełni się rycerskimi hordami, niewiastami sprawującymi wikt i młodymi adeptami, chcącymi zapoznać rycerskie rzemiosło. Zapraszając już dziś wszystkich naszych Czytelników na to niezwykłe wydarzenie, przedstawiamy pomysłodawcę całego „zamieszania”, dr. Łukasza Malinowskiego, znawcę średniowiecza i dyrektora Muzeum Niepodległości w Myślenicach.
Urodzony w 1983 roku w Jastrzębiu Zdroju Łukasz Malinowski, dorastał w Myślenicach. Jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego (studiował również w Oslo), doktorem nauk historycznych UJ (2010), specjalizującym się w dziejach średniowiecznej Skandynawii. Jest również popularyzatorem wiedzy o tym okresie i znawcą etosu wikińskiego. Publikował w czasopismach: „Wiedza i Życie”, „Focus Historia”, „Mówią Wieki” i w Nowej Fantastyce. Jako pisarz zadebiutował w roku 2013 powieścią fantastyczno-historyczną „Karmiciel kruków”, pierwszą z cyklu „Skald”, w której stworzył postać Ainara, oddającą ideał skandynawskiego wojownika i poety z X wieku. Od 2020 jest dyrektorem Muzeum Niepodległości w Myślenicach.
Niemal dokładnie rok temu na myślenickiej plaży trawiastej odbyła się pierwsza edycja imprezy, której był pomysłodawcą, czyli Turnieju Myślimira. Igrzyska rekonstrukcyjne, na chwałę Kazimierza Wielkiego czynione (jak napisali organizatorzy), były jednym z elementów obchodów 680 rocznicy lokacji Myślenic i nawiązywały formą do turniejów rycerskich z czasów ich największej świetności. O to czym Myślimir zaskoczy w tym roku i jak to z turniejami rycerskimi było kilkaset lat temu zapytaliśmy autora tego wydarzenia.
Turnieje rycerskie kojarzymy głownie ze średniowieczem. Czy słusznie?
Niekoniecznie. Turnieje rzeczywiście pojawiły się w Europie w średniowieczu, już w XI wieku, ale szczyt ich popularności to już w zasadzie schyłek epoki (XV w.) i renesans (XVI w). Turnieje rycerskie organizowano również w epoce nowożytnej, aż do XVIII wieku, choć i w romantycznym dziewiętnastym stuleciu pojawiły się próby odtworzenia tego fenomenu, raczej już jednak jako ciekawostki. Za ojczyznę turniejów uważa się Francję, gdzie rycerstwo wpadło na pomysł, aby znane od stuleci wojskowe ćwiczenia zręcznościowe przekształcić w formę przedstawienia, takiej fikcyjnej bitwy z jasno określonymi regułami i ograniczonej do osób posiadających rynsztunek rycerski i kultywujących etos honorowy. Z czasem turnieje zaczęły się pojawiać w innych krajach, przede wszystkim w Anglii, w krajach niemieckich i na terenie Włoch, stając się integralną częścią kultury rycerskiej Europy Zachodniej. W XIII wieku idea turniejowa dotarła do Europy Środkowej, w tym do Polski. Pierwszy odnotowany w źródłach turniej rycerski w naszym kraju odbył się w 1243 roku we Lwówku Śląskim i został zorganizowany przez księcia Bolesława Rogatkę.
Były niebezpieczne tak, że „trup ścielił się gęsto”?
Tak, zwłaszcza w tych pierwszych wiekach swojego istnienia, kiedy rycerstwo nie posiadało aż tak bardzo zaawansowanych pancerzy. Reguły gry na dobrą sprawę zmieniły się w XV wieku, kiedy zaczęto wytwarzać wyspecjalizowane zbroje turniejowe, które dobrze zabezpieczały walczących. Z czasem walki zaczęto też rozgraniczać na te rozgrywane bronią ostrą oraz bronią stępioną (tzw. walki pokojowe) i te ostatnie zaczęły dominować. Jednak i wtedy zdarzały się wypadki śmiertelne. Najsłynniejszy dotyczył francuskiego króla Henryka II Walezjusza, który przez swoją niefrasobliwość (nie opuścił zasłony hełmu) podczas rozrywanego w 1559 roku turnieju, został trafiony ułamaną kopią w oko i w ciągu kilku następnych dni umierał w męczarniach. Oczywiście nikt też nie przejmował się „drobnymi” urazami, takimi jak siniaki czy złamania, o czym może świadczyć relacja z jednego z późnych turniejów, w której pada sformułowanie, że podczas igrzysk zęby sypały się jak kasza i wszyscy się świetnie bawili.
Mamy w większości pewnie zakodowane takie wyobrażenie o dwóch pięknie wystrojonych rycerzach stających na przeciw siebie, konno czy też pieszo, zaopatrzonych w kopie albo miecze.
To jest obraz nawiązujący do późnych turniejów. Początkowo na turniejach dominowały walki grupowe, a wręcz bitwy zwane melee. Brały w nim udział dwie drużyny, w skład których wchodzili konni rycerze i spieszona czeladź, a każda broń, w tym kusze, były dozwolone. Często takie „bitwy” organizowano zimą, aby zapewnić rozrywkę i utrzymać w dobrej formie rycerstwo, chociaż w źródłach czytamy, że niekiedy rozwijały się one do formy porachunków między poszczególnymi rodami. Zwykle starano się jednak nie zabijać przeciwników, tylko ich pojmać, aby później otrzymać od nich okup. Takie turnieje organizowano często na miejskich rynkach, albo na błoniach, lub w okolicy zamku.
Kto sędziował?
Głównym „sędzią” był honorowy kodeks rycerski. W rozwiniętej formie na turniejach zaczęli się pojawiać heroldowie, jako mistrzowie ceremonii, którzy pilnowali organizacji igrzysk.
Zbliżający się turniej Myślimira jest imprezą dwudniową. To był standard w tamtych czasach?
Początkowo turnieje często były jedno- lub dwudniowe i towarzyszyły jakimś ważnym uroczystościom, jak na przykład ślub władcy. Wraz ze wzrostem ich popularności ich długość potrafiła rozciągnąć się do kilku tygodni. W XV wieku najbardziej wystawne turnieje organizował dwór burgundzki. Słynny turniej w Dijon w 1443 roku, trwał sześć tygodni i w tym czasie w grabowym lesie stanęło symboliczne drzewo Karola Wielkiego, a 13 rycerzy pod przywództwem Pierre’a de Bauffremonta oczekiwało na każdego, kto zechce się z nimi zmierzyć. Wspomniany turniej należał już do kategorii „Pas d’armes”, czyli zmagań toczonych wokół jakiejś fikcyjnej historii nawiązującej do eposów rycerskich, na przykład z cyklu arturiańskiego.
Praktycznie przez cały okres funkcjonowania turniejów przyciągały one rzesze ludzi, nie tylko uczestników i „gapiów”, ale rozmaitych rzemieślników, w tym płatnerzy wyspecjalizowanych w przerabianiu i handlowaniu zdobytymi podczas igrzysk pancerzami.
Najsłynniejsi rycerze byli zatem ówczesnymi gwiazdami show- biznesu...
Show biznesu to może za dużo powiedziane, ale celebrytami byli z całą pewnością, tym bardziej, że tym najbardziej znanym towarzyszył orszak złożony z kilkunastu giermków i czeladników. Sława tych najbardziej znanych przetrwała w zasadzie do dziś. Wystarczy wymienić takie nazwiska jak Zawisza Czarny, Ulrich von Lichtenstein, czy król Czech Jan Luksemburski. Była nawet kiedyś taka komedia z Heathem Ledgerem „Obłędny rycerz”, w której przedstawiono nimb rycerskiej chwały w przerysowany sposób, ale mający w sobie ziarno prawdy. W historii rzeczywiście znani byli rycerze, którzy podróżowali po całej Europie, od turnieju, do turnieju, zyskując tak sławę, prestiż, a często i bogactwo. Warto tu dodać, że w XV wieku turnieje dworskie były już dosyć zamknięte dla zawodowych żołnierzy, albowiem książętom i baronom niespecjalnie zależało na pojedynkach z prawdziwymi zawodowcami, którzy swoje umiejętności nabyli na prawdziwych wojnach. Popularność takich zmagań była jednak tak duża, że wyodrębniła się osobna kategoria turniejów miejskich, na których w szranki mógł stanąć każdy zabijaka umiejący posługiwać się bronią. I sportowo to właśnie tam, a nie na dworach, można było zobaczyć pojedynki na najwyższym poziomie.
Zdarzało się, że jakiś zwycięzca dostawał rękę królewny albo pół królestwa?
O względy białogłów walczono na pewno, ale nagrody w turniejach były symboliczne, najczęściej w postaci laurów, lub jakiejś biżuterii. Zwycięzca zyskiwał jednak od pokonanego cały jego rycerski rynsztunek i konia, co mogło stanowić pokaźny majątek, zwłaszcza, jeśli powaliło się jakiegoś barona, czy księcia. Przegrany mógł później wykupić swoją zbroję i miecz od swojego pogromcy, ale nierzadko zdarzało się, że taki rycerzyk nie miał na to pieniędzy i wracał do domu z podkulonym ogonem, żeby prosić ojca o kolejną pożyczkę. Uczestnictwo w turniejach było również traktowane prestiżowo, a najlepsi mogli liczyć na to, że dzięki swojej dzielnej postawie wkupią się w łaskę króla, co już było bezcenne.
Czy wiadomo coś o turniejach rycerskich przed kilkuset laty w naszym mieście?
Przekazy historyczne milczą na ten temat, nie można jednak wykluczyć, że w obliczu niezwykłej popularności turniejów w średniowieczu ktoś jednak wcześniej ode mnie wpadł na pomysł, żeby tu zorganizować rycerskie igrzyska.
Jak narodziła się idea Turnieju Myślimira i Twoje aktywne uczestnictwo szeroko rozumianej społeczności rycerzy i szermierzy?
Pomysł turnieju zrodził się przy okazji obchodów 680-lecia lokacji Myślenic, bo czy można lepiej świętować narodzenie naszego miasta niż w formie, którą w samym średniowieczu uznawano za najbardziej uroczystą? Moja aktywność w ruchu rekonstruktorskim jest natomiast efektem rozszerzenia moich naukowych zainteresowań okresem średniowiecza.
Czym w tym roku będziecie starali się zaskoczyć wszystkich tych, którzy pamiętają jeszcze ubiegłoroczną edycję i co będzie lejtmotywem obecnej?
Stawiamy na zmianę. W tym roku chcemy pokazać grupy nie tylko z późnego, ale i wczesnego średniowiecza, dlatego wymyśliłem formę „krucjaty” przeciwko poganom, co równocześnie nawiązuje do tematycznych turniejów średniowiecznych. W porównaniu do zeszłorocznej edycji będziemy mieli więcej rekonstruktorów (ponad 100 osób), więcej walk grupowych (bitwa i pojedynki „trójek”), pokaz sokolniczy i większy jarmark.
Kto będzie mógł wziąć udział w Turnieju?
Zmagania turniejowe są zarezerwowane dla rekonstruktorów i zawodowców, którzy potrafią walczyć w bezpiecznej formie, nie zadając przeciwnikowi większej krzywdy, niż jest to konieczne.
Co chciałbyś osiągnąć tym turniejem w bliższej i dalszej perspektywie?
Chciałbym, aby Turniej Myślimira stał się imprezą cykliczną, która na stale wpisze się w kulturowy kalendarz naszego miasta i z roku na rok będzie rosnąć. Jako muzealnik z utajnioną duszą edukatora chciałbym również pokazywać myśleniczanom całą złożoność i bogactwo naszej historii, która nie jest ograniczona tylko do jednej epoki. W kolejnych latach marzą mi się zmagania nawiązujące również do czasów starożytnych i nowożytnych.