Widziałem piekło (cz. 1)

Widziałem piekło (cz. 1)
Ostróg, 13 sierpnia 1939 roku, od lewej: o. Remigiusz Kranc, o. Honorat Jedliński, o. Gabriel Banaś, o. Bolesław Wojtuń, brat Grzegorz Feret.

„Polscy uczniowie uczą się o heroizmie mieszkańców Warszawy. Jednak o identycznym bohaterstwie i patriotyzmie Polaków z Kresów mówią tylko niektórzy nauczyciele. No cóż, tzw. mit Giedroycia i sojusz z Ukrainą wciąż ważniejszy od pamięci i prawdy. Masowe napady banderowców w pierwszych miesiącach 1943 roku na polskie miejscowości na Kresach, choć poprzedzone wieloma innymi mordami, były dużym zaskoczeniem, w tym także dla tworzących się struktur Armii Krajowej. Przyczyn tego było kilka. Po pierwsze, polska ludności, pochodzenia głównie chłopskiego, żyjąca od wieków w zgodzie z Ukraińcami, nie spodziewała się z ich strony aktów agresji i barbarzyństwa, na dodatek na tak wielką skalę. Po drugie, ludność ta była już okropnie zdziesiątkowana poprzez represje sowieckie, polegające na zsyłkach na Sybir. Po trzecie, zabrakło wyobraźni tak w rządzie londyńskim, jak w strukturach państwa polskiego, które za głównego wroga uważały Niemców i Sowietów, bagatelizując zagrożenie ze strony nacjonalistów ukraińskich(…)”

Te gorzkie słowa Tadeusz Isakowicz-Zaleski napisał 26 czerwca 2018 roku i odnoszą się one także do bohaterskiej obrony Ostroga przed nacjonalistyczną Ukraińską Armią Powstańczą (UPA) w 1944 roku.

W tym czasie przebywał w Ostrogu na Wołyniu o. Remigiusz Kranc, który oprócz opieki duchowej zaangażował się również w działalność konspiracyjną. W styczniu 1944 roku przejął po ppor. Marianie Orlińskim ps. Jerzy funkcję kierownika placówki AK w Ostrogu. W murach klasztoru i seminarium nauczycielskiego oraz więzienia schroniło się wówczas przed Ukraińską Armią Powstańczą (UPA) 7 tysięcy Polaków z okolicy. Po opuszczeniu klasztoru przez oddział 27 Wołyńskiej Dywizji AK, a miasta przez żołnierzy niemieckich i węgierskich, Polacy znaleźli się w tragicznym położeniu, zagrożeni atakiem Ukraińców. Jak było ono poważne dowodził mord 38 Polaków dokonany w Ostrogu przez nacjonalistów ukraińskich spod znaku tryzuba. Tak wspomina te tragiczne czasy o. Remigiusz w opracowaniu „Z Ostroga na Kołymę”:

„ (…) Na początku 1943 roku zdarzały się sporadyczne mordy dokonywane na Polakach, później przybrały charakter masowy. Rodziny polskie po wioskach nie nocują w swoich domach, lecz zbierają w większe grupy, aby stawić skuteczny opór bandom. (…) Odwet ze strony niemieckiej i polskiej. W jednym dniu poszło z dymem 13 wiosek ukraińskich, kilkaset osób zastrzelonych, które uciekły z płonących domów. W takim stanie rzeczy ogół Polaków musiał pomyśleć o swojej obronie partyzanckiej. (…)” 

Placówka w Ostrogu dowodzona przez nieustraszonego zakonnika miała do swej dyspozycji zaledwie 40 karabinów, parę karabinów maszynowych oraz jedno działo, do którego było tylko kilka pocisków. Duchowy przywódca Polaków, miejscowy proboszcz o. Remigiusz organizował obronę i pomoc dla ludności polskiej. Pomagał mu pluton „Borszczówka” pod dowództwem Tadeusza Koblańskiego, który przybył do Ostroga, posiadał broń i doświadczenie bojowe. Ochronę zapewniał także oddział polskiej policji utworzony przez Niemców. Na cmentarzu rzymskokatolickim grzebano zwłoki zabitych przywiezione przez uchodźców; według obliczeń o. Kranca pochowano około 560 osób w 3 miesiące (na 1280 wiernych w parafii. Reduta w stanie blokady przetrwała kilka tygodni, aż do zajęcia miasta 4 lutego 1944 r. przez wojska sowieckie. Komendant Okręgu Wołyńskiego AK płk Kazimierz Bąbiński nadał ojcu Remigiuszowi Krzyż Walecznych za odwagę i męstwo w walkach o utrzymanie w rękach polskich miasta oblężonego przez UPA w styczniu 1944 r. Gdy na początku 1944 r. Armia Czerwona weszła na Wołyń, z setek wsi zamieszkanych przez Polaków pozostały jedynie zgliszcza. Na wypalonej przez banderowców ziemi przetrwały ośrodki polskiej samoobrony. Ocaliły kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

Marian Cieślik