Z miłości do koni powstał ośrodek jeździecki

Z miłości do koni powstał ośrodek jeździecki

Stadnina i ośrodek jeździecki AlMar Arabians w Jaworniku to przykład firmy, która wzięła swój początek z pasji. Tak samo jak jej założyciel Mariusz Pustuła i jego żona Aleksandra są przykładem małżeństwa, które, oprócz uczucia, połączyła wspólna pasja – właśnie jeździecka. Firma powstała w tym samym roku, w którym wzięli ślub. Za rok i firma i oni będą świętowali jubileusz 10-lecia.

Nawet w nazwie firmy – AlMar Arabians znajdziemy ich oboje i ich ukochane konie, czyli araby.

Teraz mają ich 19, a do tego stajnię i ujeżdżalnię. Ale początki były znacznie skromniejsze.

Zaczęło się od miłości do koni, którą oboje mieli zaszczepioną już w dzieciństwie przez dziadków.

Jako dorośli ludzie poznali się przy okazji konnych zawodów, a z czasem postanowili razem trenować i startować w konnych rajdach długodystansowych. Właśnie na arabach.

Każdy start wiązał się z niemałymi wydatkami, których nie rekompensowały nawet nagrody (te zawsze były rzeczowe), dlatego zaczęli zastanawiać się jak, posiadając konie, mogą zacząć zarabiać choćby na samo utrzymanie koni, których razem mieli wtedy siedem.

- To był czas, kiedy hodowaliśmy konie tylko po to, aby na nich startować. Jednak każdy start to były koszty, tym większe im wyższej rangi były zawody. Z czasem nasze wypłaty przestały wystarczać, aby pokrywać te koszty. Tak narodził się pomysł, aby uczyć jeździectwa, szczególnie, że nie chwaląc się, po tylu latach startów mieliśmy już sukcesy i byliśmy rozpoznawalni – mówi Mariusz.

Z taką właśnie liczbą koni wystartowała firma AlMar Arabians.

- Stajnię wybudowaliśmy w 2018 roku. Wcześniej firma mieściła się…. na trawniku, bo poza tym, że była zarejestrowana w domu, to nie było ani stajni, ani ujeżdżalni. Zamiast tej na pastwisku w trawie było wydeptane koło i tam Ola prowadziła pierwsze jazdy na lonży – wspomina Mariusz.

- Zanim poznałem Olę miałem kuca szetlandzkiego i ślązaki, ale później razem postawiliśmy już tylko na araby. Startowaliśmy w rajdach długodystansowych a te właśnie konie idealnie się do tego nadają, nie dość, że są szybkie to także niezwykle wytrzymałe. Rajd na 80 km nie stanowi dla araba żadnego problemu, a jedzie się głównie galopem, rzadziej szybkim kłusem. W rajdzie na 80 km są trzy przerwy, czym dystans dłuższy tym więcej przerw. Nasz Elegir mógł na takim rajdzie galopować przez 4-5 godzin non stop – mówi Mariusz.

I Elegir i inne ich konie mają na swoim koncie w sumie pięć tytułów mistrza Polski.

- Elegir to taki „mercedes” naszej stajni. Ruchliwy, ale delikatny, dzieciaki go uwielbiają. Choć, na początku naszej działalności byli tacy, którzy dziwili się: jak to na arabach chcecie uczyć ludzi jazdy? A to właśnie był nasz kolejny cel: udowodnić, że araby świetnie się do tego nadają. Koni, które startowały przez kilka sezonów na Służewcu, brały udział w rajdach długodystansowych, a na dodatek służyły w kawalerii, gdzie poruszały się po mieście, blisko ludzi, mało co jest w stanie przestraszyć. Takie konie są wyjątkowe, sam o naszych mówię, że są „kuloodporne” - śmieje się Mariusz. I dodaje: - Teraz, po latach mamy też konie niearabskie, np. zangersheide, KWPN, oldenburskie i holsztyńskie. To wynika z tego, że w ostatnim czasie bardzo popularne stały się skoki przez przeszkody, jest wielkie zainteresowanie nauką właśnie skoków, a że araby skaczą raczej niskie przeszkody straciły zainteresowanie na rzecz koni skaczących wyżej.

Trzeba też dodać, że Mariusz, jeszcze zanim założył firmę, powołał do życia szwadron Jawornik należący do 21 Pułku Ułanów Nadwiślańskich. Do dziś jest jego dowódcą, a jednostka bierze udział w różnych uroczystościach np. z okazji święta 3 maja lub 11 listopada, najczęściej w Krakowie, ale była też obecna w Myślenicach. Kilka lat temu to właśnie w jego stadninie, gdzie stacjonuje szwadron, rekonstruktorzy kontynuujący tradycje Pułku świętowali 99. rocznicę jego powstania. Także kilka lat temu powstał Klub Sportowy Szwadron z siedzibą w Jaworniku.

- Kawaleria działa przy klubie, a raczej klub przy kawalerii. Firma to jeszcze co innego, a jeśli te działania się przenikają to kiedy np. jako firma jesteśmy sponsorami pucharów dla zwycięzców zawodów – wyjaśnia Mariusz.

W firmie podzielili się rolami, nauką zajmuje się Ola. Ona także odpowiada za sprzęt jeździecki i żywienie koni. Mariusz mówi, że to Ola gra w firmie pierwsze skrzypce. On natomiast, jak dodaje, jest kimś w rodzaju kwatermistrza, bo zajmuje się stroną techniczną: zaopatrzeniem i obsługą. To zaopatrzenie obejmuje m.in. zapewnienie siana i słomy, a Mariusz sam sieje trawę i zboże, potem kosi i zbiera.

- Dbam także o sprzęt, bo przecież ogłowia i siodła trzeba co jakiś czas wymieniać. Dodam, że nie jest to takie łatwe, ani tanie, bo rymarzy jest jak na lekarstwo. Czasem nie wiadomo czy lepiej jest naprawić czy kupić nowe – mówi Mariusz. I dodaje: - Na początku miałem ambicje, żeby zrobić kurs instruktora, ale zwyczajnie nie miałbym czasu, aby dawać lekcje – mówi Mariusz, który oprócz tego, że prowadzi firmę pracuje też jako strażak.

Teraz latem, rano (czasem już o 4) wyprowadza konie na pastwisko, gdzie spędzają czas mniej więcej do godz. 14. Potem jest czas na przygotowanie koni dla klientów, których najwięcej jest popołudniami. Jeśli spojrzeć na pory roku, to największy ruch w ich ośrodku jest wczesną wiosną i późną jesienią. Na drugim biegunie są miesiące wakacyjne oraz zima. Za to zimą rusza szkółka narciarska, która również jest częścią ich firmy. W tej to Mariusz, który jest instruktorem narciarstwa, uczy chętnych jazdy na nartach.

Oprócz Aleksandry, w szkółce jeździeckiej, uczą jeszcze dwie instruktorki. Uczą początkujących i zaawansowanych.

Co ciekawe, jedna z instruktorek to pierwsza uczennica ich szkółki. - Pamiętam, jak przyjechała do nas z mamą zapytać o możliwość jazdy. Obecnie kończy studia. To miłe, że jest ciągle z nami i przyznam, że takie same nadzieje wiążemy z dzisiejszą młodzieżą, która u nas trenuje i pomaga przy koniach – mówi Mariusz.