Z Orła Myślenice przez Liverpool do gry w Islandii

Wywiady 20 lutego 2024 Wydanie 08/2024
Z Orła Myślenice przez Liverpool do gry w Islandii
Fot. Fot. z arch. Bartosza Matogi

Bartosz Matoga, to jedno z najgorętszych piłkarskich nazwisk młodego pokolenia wywodzących się z myślenickich klubów. Cała Polska miała je na ustach, gdy jako 15-latek udał się na testy do... wielkiego Liverpoolu. W kategoriach młodzieżowych reprezentował barwy Wisły Kraków czy Zagłębia Lubin, a nawet kilka razy gościł na zgrupowaniach reprezentacji Polski.

Kiedy najpierw trafiał z Orła Myślenice do Wisły Kraków, a następnie do Zagłębia Lubin, wszystkim wydawało się, że kariera stoi przed nim otworem. Choć później nie wszystko mu się udało, to ostatecznie prowadzi szczęśliwe życie, grając w piłkę w Islandii. Zapraszamy na wywiad z Bartoszem Matogą.

Pierwsze piłkarskie kroki stawiałeś w Orle Myślenice, ale bardzo szybko zgłosiła się po Ciebie Wisła Kraków. Jak wygląda proces przenosin do takiego klubu i gdzie oni Cię zauważyli?

Wszystko rozpoczęło się od tego, że byłem na obozie bramkarskim zorganizowanym przez Marka Dragosza, byłego trenera Orła Myślenice. To właśnie tam spotkałem trenera bramkarzy Wisły Kraków, który pomagał w organizacji treningów. W ten sposób nawiązaliśmy kontakt, a później porozmawiał z moimi rodzicami i klubem. Osobiście bardzo chciałem się zdecydować na taki krok, bo od dziecka jeździłem na Wisłę i jej kibicowałem. Początki były trudne, bo musiałem wstawać o 5:30, a wracałem po 20, ale było warto, bo to otworzyło mi drogę do poważnej piłki juniorskiej.

W Wiśle twoja kariera nabrała tempa - zostałeś zawodnikiem roku w akademii i trafiłeś na testy do Liverpoolu, a media pisały o „nowym Dudku”.

Zaczynając od wątku Liverpoolu, to zostałem zauważony podczas Turnieju Czterech Narodów, który zresztą rozgrywany był w Myślenicach. Graliśmy tam wówczas my, Liverpool, Hertha Berlin i Żilina. Zaprezentowałem się dobrze i podszedł do mnie szkoleniowiec zespołu z Anglii. Mój angielski nie był wówczas najlepszy, choć jak na swój wiek, to był na dobrym poziomie. Jednak niezbyt zrozumiałem, co do mnie powiedział. Minęło kilka tygodni i zadzwonił do mnie trener Adrian Filipek z pytaniem, jak tam mój angielski. Nie do końca zrozumiałem, o co mu chodzi, ale po chwili powiedział, żebym szykował się na wyjazd do Wielkiej Brytanii.

Jakie myśli się pojawiają wtedy w głowie młodego chłopaka?

Na pewno pojawiało się niedowierzanie. To było też bardzo miłe uczucie, gdy przeglądałem internet, a tam Polsat Sport, „Przegląd Sportowy” czy „The Sun” i wszyscy piszą o mnie. Szczególnie, że w tej ostatniej gazecie w jednym artykule było zawarte, że do Liverpoolu trafia Virgil van Dijk, a ja jadę na testy! Pojawiło się też powołanie do reprezentacji Polski i wyjazd do Uzbekistanu na turniej. To był świetny czas dla mnie.

Pamiętasz jakiegoś zawodnika, z którym wówczas trenowałeś w Liverpoolu?

Na pewno był tam Curtis Jones (obecnie ponad 100 występów w barwach „The Reds”), który dziś z powodzeniem gra na boiskach Premier League. Miałem też przyjemność ćwiczyć z drużyną do lat 19 lub 21, a ja miałem zaledwie 15. Na treningu bramkarskim byłem ja, Kamil Grabara (obecny reprezentant Polski) i Caoimhin Kelleher (reprezentant Irlandii i zawodnik Liverpoolu), czyli postacie bardzo ważne, czy to dla tego klubu, czy dla całej piłki nożnej.

Z czasem zamieniasz Wisłę Kraków na Zagłębie Lubin, czyli na jedną z najlepszych szkółek piłkarskich w Polsce. Wtedy Rafał Wisłocki, dyrektor akademii i koordynator do spraw szkolenia w Wiśle mówił w rozmowie dla Love Kraków, że razem z kolegami poszliście tam, gdzie obiecywali wam pieniądze. Jednak nie wierzę, że to była jedyna motywacja. Jak to wyglądało z Twojej perspektywy?

Te słowa były niepotrzebne, dla 15-letniego chłopaka pieniądze nie były żadną motywacją w tamtej chwili. Miałem wówczas duże rozterki, bo z jednej strony marzyłem o grze dla Wisły Kraków od dziecka, a z drugiej zgłosiło się Zagłębie, które miało topową akademię w Polsce. Ja już byłem w Lubinie pół roku wcześniej i mogłem zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje. Wówczas nie odpowiadało mi to, że szkolenie bramkarzy było na niskim poziomie. Z rodzicami położyliśmy nacisk na to, żeby został zatrudniony trener za to odpowiedzialny. Po sześciu miesiącach się to zmieniło i ostatecznie zdecydowałem się na zmianę środowiska.

W Zagłębiu powoli zmierzasz do końca wieku juniorskiego, odchodzisz do III Ligi. Najpierw do Podhala Nowy Targ, później do Wisłoki Dębica. Co się wydarzyło, że miałeś takie twarde zderzenie z seniorską piłką?

Zgadza się, to moje wejście do piłki seniorskiej było trudne. Zagłębie nie patrzyło na mnie jako na bardzo obiecującego zawodnika pod względem pierwszej drużyny. Byłem jeszcze w wieku juniorskim, ale przepisy pozwalały, aby tylko czterech graczy z naszego rocznika mogło występować w Centralnej Lidze Juniorów. Zdecydowałem się poszukać nowego klubu, ale długo miałem z tym problem. Ostatecznie dwa tygodnie przed początkiem sezonu wylądowałem w Podhalu Nowy Targ. Trafiłem tam również na bardzo trudnego rywala do gry, ponieważ był to bardzo dobry bramkarz doświadczony w tym zespole. Przeszkodził mi też fakt, że tak późno się tam przeniosłem. Zagrałem tylko kilka spotkań i po roku odszedłem. Moją bolączką było to, że brakowało mi cierpliwości. Mogłem przeczekać pewien okres, popracować w ciszy, żeby to potem zaprocentowało. Było tych klubów kilka w III Lidze w przeciągu trzech lat i na pewno mi to nie pomogło.

Później przytrafiła Ci się poważna kontuzja i musiałeś odbudowywać swoją formę. Co to był za uraz?

Kontuzja przyszła w bardzo niefortunnym momencie. Była to połowa sezonu 2021/2022, kiedy rozwiązałem umowę za porozumieniem stron z Wisłoką Dębica. W planach miałem rozpocząć na początku roku trening z nowym zespołem. Przez grudzień chciałem pozostać w formie, więc pracowałem indywidualnie z jednym z trenerów w Krakowie. To była ostatnia jednostka przed świętami, dwa dni przed wigilią. Ćwiczyliśmy dośrodkowania, ostatnie powtórzenie, wyskoczyłem w górę i bardzo niefortunnie upadłem. Okazało się, że było to naderwanie więzadła krzyżowego tylnego, co wykluczyło mnie z gry do maja. Znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji – nie miałem ani klubu, ani zdrowia. Nie byłem w stanie robić tego, co potrafiłem najlepiej. Piłka była moim życiem, ale również źródłem dochodu.

Wtedy trafiłeś na jedną rundę do Orła Myślenice.

Tak, Orzeł bardzo mi pomógł. Cieszę się, że mogłem liczyć na osoby, które wcześniej mnie wychowywały. Wyciągnęli oni do mnie pomocną dłoń i mogłem spokojnie wrócić do gry. Otworzyły się przede mną także nowe horyzonty. Zacząłem prowadzić treningi bramkarskie z grupami młodzieżowymi. Ten czas dał mi do myślenia i nie ukrywam, że w przyszłości będę chciał podążać tą drogą.

Później znów spróbowałeś swoich sił w III Lidze. Tym razem w KS Wiązownica, ale tam również Twoja przygoda potrwała tylko pół roku.

Tutaj otwiera się inny wątek, bo te sześć miesięcy było spowodowane tym, że pojawiła się opcja wyjazdu. W Wiązownicy zagrałem jedną rundę, która nie była udana w naszym wykonaniu, bo zakończyliśmy ją na dnie tabeli. Przez internet skontaktowałem się z ludźmi z Islandii i okazało się, że mogę tam pojechać. Pojawiła się propozycja gry w piątej lidze, a do tego praca, bo w tym kraju bardzo trudno jest żyć z samej piłki nożnej. Po chwili namysłu podjąłem decyzję. W Polsce grałem w III Lidze, to nie było dla mnie spełnienie marzeń. Wiedziałem, że zapowiadałem się kiedyś na wyższy poziom. Nie widziałem sensu pozostawania tam na siłę. Porozumiałem się z prezesem klubu i z dnia na dzień postanowiłem wyjechać.

Lądujesz w RB Keflavik. Jak wygląda od środka Islandzka piłka i sam ten międzynarodowy projekt? Grasz tam między innymi z Polakami, ale są też zawodnicy z Ukrainy, Kolumbii, Ghany, Trynindadu i Tobago...

Futbol na Islandii, to inny świat. Niektórzy mówią, że polska piłka jest na słabym poziomie, ale w porównaniu do tego, co jest tutaj, to jest znacznie bardziej profesjonalnie. Zaczynając od tych najniższych szczebli, aż do tych najwyższych. Sam klub powstał kilka lat temu. Założył go człowiek, który jest pasjonatem i postanowił, że stworzy drużynę złożoną z zawodników z całego świata. On ich tutaj ściąga, pomaga im na miejscu i ułatwia znalezienie pracy, a w zamian oni wzmacniają jego zespół. Grają tu piłkarze z Europy, Afryki czy Ameryki i prezentują oni znacznie wyższy poziom niż Islandczycy.

W zeszłym sezonie wygraliście ligę i awansowaliście o poziom wyżej, prawda?

Tak, ta „egzotyczna” drużyna przebrnęła przez poprzedni sezon bez porażki. Co prawda była to tylko piąta liga, ale dotarliśmy także do 1/16 Pucharu Islandii, co nigdy w historii nie udało się drużynie z takiego szczebla rozgrywkowego. Przegraliśmy dopiero z ekstraklasowym Valurem i to po bardzo zaciętym boju. W tym zespole gra między innymi Aron Johannsson były napastnik Lecha Poznań. Ta sensacja odbiła się echem w całym kraju i ciekawie było zagrać na stadionie takiej drużyny.

Jak wygląda system rozgrywkowy w Islandii?

Nie ma tutaj podziału na rundy jesienną i wiosenną, jak w Polsce. Sezon zaczyna się w kwietniu lub maju i kończy w październiku lub listopadzie zależnie od poziomu rozgrywkowego i to tyle nie ma więcej meczów. Jest to spowodowane warunkami atmosferycznymi. Bardzo długa przerwa między rozgrywkami to coś, do czego ciężko mi jest się przyzwyczaić.

Marzy Ci się taka poważna kariera na wyższych poziomach w Islandii?

Na pewno przyjechałem tutaj, ponieważ droga na te najwyższe szczeble w Islandii jest krótsza niż w Polsce. To mały kraj, mniej osób gra w piłkę i poziom jest niższy. Chcę sobie tutaj wybudować markę i zobaczymy, co przyniosą najbliższe sezony.

Kiedyś w jednym z wywiadów powiedziałeś, że gdybyś nie był piłkarzem, to byłbyś kucharzem. Jednak teraz wraz z innymi zawodnikami pracujecie na lotnisku, prawda?

Tak, to bardzo ciekawa praca, ale również ciężka. Pracujemy cały czas na zewnątrz, a ten kraj znany jest ze śnieżyc, sztormów i innych podobnych zjawisk pogodowych. Jednak lubię swoje zajęcie, mam dobre perspektywy rozwoju i awansu. Zarobki również mi odpowiadają.

Jak wygląda takie codzienne życie w Islandii?

Islandia ma swoje dwie strony - dobrą i złą. Ta dobra, to piękne widoki, przyroda, wodospady czy zorze polarne. To także bardzo rozwinięty kraj, tu wszystko załatwia się przez internet od bankowości po wizyty u lekarza. Ciężko jest przylecieć tutaj i wrócić szybko do Polski. Z kolei na tę gorszą składa się to, że nie zawsze jest tak, jak na zdjęciach. Jest tutaj bardzo dużo deszczu, ciągle wieje, tak jak wspomniałem, często występują śnieżyce czy sztormy. Jednak ostatecznie Islandia najpierw mocno cię przyciąga turystycznie, a potem zostajesz tu na całe życie.

Rozmawiał Jakub Kurek