Zaginiona fotografia
Współcześnie fotografia spowszechniała. Nie jest niczym wyjątkowym. Aparat fotograficzny prawie każdy ma w swoim telefonie komórkowym, smartfonie. Robimy zdjęcie, nie zastanawiając się nad tym, czy mamy uwiecznić wyjątkową chwilę, czy byle co. Nie zastanawiamy się nad kosztami. Wszystko zmieniła fotografia cyfrowa.
Jeszcze do niedawna było inaczej. Sam aparat fotograficzny był sprzętem drogim. Dlatego tak dużo fotografii wojennych wykonanych zostało przez żołnierzy niemieckich, a tak niewiele przez polskich. My, podbici, byliśmy na to za biedni. Mało kto mógł sobie pozwolić na taki aparat, a i w obsłudze nie był on łatwy: ustawienie odpowiedniej przysłony, ostrości, światła, itp. Wywołanie fotografii to naprawdę duże wyzwanie dla wytrawnych pasjonatów, posiadających ciemnie, odpowiedni sprzęt i umiejętności. Do tego dochodził zakup klisz, błon negatywów, papieru światłoczułego, wywoływaczy, utrwalaczy itd., których też brakowało w sklepach fotograficznych. Wywołanie zdjęcia można było zlecić nielicznym zakładom fotograficznym, które liczyły sobie za te usługi pokaźne sumki.
Dlatego starych fotografii jest tak niewiele. Kiedyś w każdej rodzinie z wielką pieczołowitością były prowadzone albumy fotograficzne, gdzie na czarnych kartkach, przełożonych pergaminem, wklejano zdjęcia zrobione w wyjątkowych chwilach: chrzcin, wesel, komunii, spotkań rodzinnych, fotografii legitymacyjnych, wykonywanych do potrzebnych dokumentów. Każdy wiedział, kto jest na nim: mama, tato, ciotka, kuzyn. Rzadziej były podpisywane. Upływ czasu robi swoje. Po kolei odchodzili ludzie, którzy pamiętali wszystkich krewnych i znajomych. Ciągłe przenosiny powodowały zawieruszenie/zaginięcie niejednego albumu.
Ostatnio udało się znaleźć długo poszukiwaną przez rodzinę fotografię oraz zidentyfikować na niej postać Jana Matyasika z Osielca (są też inne formy zapisu nazwiska). Ten 23-letni chłopak (ur.1923 r.) został aresztowany za działalność patriotyczną w oddziale partyzanckim Grupa Operacyjna AK „Błyskawica”. W oddziale był około miesiąca. Wcześniej, w czasie wojny, służył w AK na terenie Osielca pod dowództwem Mieczysława Janika ps. „Bela”. Po wkroczeniu Armii Czerwonej wstąpił do Straży Kolejowej. Został zatrzymany w czasie wesela i poprawin w Kojszówce wraz z dwoma kolegami z oddziału: Stanisławem Błachutem i Józefem Traczykiem. Wszyscy trzej zostali zastrzeleni w czasie „ucieczki” z PUBP Myślenice 24 czerwca 1946 r. Członkom rodziny, którzy przyszli pieszo z odległych miejscowości powiatu powiedziano, że tu ich nie ma, pewnie wrócili do domu. Gdzie spoczęli? Może w kwaterze cmentarnej na Stradomiu pod murem? Czy też w mogile razem z Józefem Świdrem ps. „Pucuła”, „Mściciel” – dowódcą oddziału Wiarusy, który zginął w czasie akcji 13 lutego 1948 r. w Lubniu? Tego nie wiemy.
Ziemowit Kalinowski