Góralka zafascynowana ziołami i lokalną historią
„Żyjąc w małej wsi na pograniczu Beskidu Makowskiego i Wyspowego jestem zaopatrzona wszelkimi dobrami z hipermarketu w lesie” – to słowa z profilu InoZiele założonego i prowadzonego przez Katarzynę Kochnowicz z Więciórki, która jak sama o sobie pisze jest góralką kliszczacką, edukatorką, mydlarką i fitoterapeutką, a przy tym pasjonatką lokalnej historii.
Jest też mamą i ten fakt nie jest bez znaczenia również dla jej zielarskiej pasji, bo na pytanie kiedy ta i od czego się zaczęła, Kasia odpowiada:
- Wojtuś urodził się jako wcześniak. Nie było dobrych rokowań, dlatego musiałam zrezygnować z dotychczasowej pracy. Chodzić zaczął dopiero mając 4 lata, brałam go więc do nosidełka i chodziłam z nim do lasu. Wtedy zaczęłam obserwować rośliny. Na początku mocno skupiłam się na tym, aby poznawać je i uczyć się je rozpoznawać, odróżniać od innych. Pomagała mi w tym makrofotografia uwidaczniająca szczegóły botaniczne, a że lubię robić zdjęcia zabierałam ze sobą aparat i fotografowałam rośliny. Wciągnęło mnie to tak bardzo, że za każdym razem biegłam do lasu jak na skrzydłach – opowiada Katarzyna.
Pasja okazała się nawet silniejsza niż jej strach przed pająkami, pozwoliła oswoić lęk.
Jako, że wcześniej uczyła się w studium farmacji pomyślała, że mogłaby robić z ziół kosmetyki. - Zawsze lubiłam pracować „na recepturze”, robić maści, kremy. Z czasem doszło zainteresowanie aromatoterapią, a że zawsze lubiłam wszystko „rozgryźć” od strony naukowej to szukałam potwierdzeń na wszystko w podręcznikach, przeglądałam bazy naukowe. Fitochemię musiałam poznać od podstaw, od nowa, bo przyznam, że podczas nauki w studium mnie nie porwała. Za to kiedy sama, później zaczęłam zgłębiać co w czym się rozpuszcza, co do czego i jak dodać, okazała się fascynująca – mówi Katarzyna.
Równolegle rozwijała kolejną pasję, którą jest historia jej rodzinnej wsi – Więciórki. O jednej i o drugiej pisze na swoim profilu InoZiele na Facebooku, który dziś obserwuje prawie 3500 osób. Zdarza jej się prowadzić wykłady, ale to nie wszystko. Kasi można też posłuchać w lokalnym radio Ain Karim, gdzie już od kilku lat wolontarystycznie prowadzi audycje o zielarstwie i lokalnych zwyczajach, w których zioła i kwiaty odrywały ważną rolę. Takim zwyczajem jest m.in. zwyczaj święcenia bukietów w Święto Wniebowzięcia NMP nazywane też Świętem Matki Boskiej Zielnej.
Z jednej strony zdobyła więc dyplom fitoterapeuty i towaroznawcy, robiła octy, hydrolaty, szampony, maści, kremy i mydła. Z drugiej odkrywała i opisywała przeszłość Więciórki i jej zwykłych-niezwykłych mieszkańców, a wśród nich m.in. swojego wuja Franciszka Bednarza, który jest osobą niedosłyszącą, z zawodu stolarzem, a z pasji fotografem. Oprócz tego, że już pół wieku temu uwiecznił na kliszy sceny z życia wsi i najważniejsze w życiu chwile wielu mieszkańców Więciórki, jak również sam zaprojektował i zbudował z drewna pojazd napędzany siłą mięśni. Ta praca to efekt ukończonego przez nią kursu interpretacji dziedzictwa. Katarzyna ma zamiar wydać ją w formie e-booka, a kiedyś w przyszłości może również w formie tradycyjnej książki. Na razie fragmenty można przeczytać na InoZiele.
- Naszym – interpretatorów zadaniem jest pomoc innym w nawiązaniu relacji z daną rzeczą lub miejscem. Zabierając dzieci na spacer do lasu mogę im opowiadać tylko i wyłącznie o roślinach , ale mogę też powiedzieć: „słuchajcie, tu gdzie stoi ten wielki głaz była kiedyś huta szkła” i zachęcić je, aby poszukały w ściółce szkiełek. Człowiek, który ukuł pojęcie „interpretacja dziedzictwa”, powiedział ważne dla mnie słowa: „interpretując rozumiemy, rozumiejąc doceniamy, doceniając chronimy”. Kiedy gdzieś jest mowa o Więciórce wspomina się o kapliczce, hucie szkła, dworze i… tyle. Dlatego właśnie, poprzez to co kocham, chcę promować wiedzę na temat tego, co rośnie u nas w regionie, co jest cenne, jak tego używać i że niekoniecznie warto ulegać modom. Ludzie mają lepszą wchłanialność i przyswajalność roślin, które rosną obok nich, a więc ludziom stąd bardziej będą służyły rośliny rosnące tutaj a nie na drugim końcu świata – mówi Katarzyna.
I dodaje: - Jestem częścią tego miejsca, tej natury i tej kultury, dlatego właśnie InoZiele ma w logo łabędzia, bo jest wzorowane na starym herbie i pieczęci Więciórki. Jest też w tym logo kwiat lipy, bo lipa jest mi bardzo bliska. I to nie tylko dlatego, że rosła koło naszego domu. To drzewo bardzo kobiece, sadzono je kiedy w rodzinie rodziła się dziewczynka. Poza tym wszystkim lipa jest bardzo wdzięczną rośliną. W kosmetykach ma właściwości nawilżające, powlekające i chroniące. Da się wykorzystać m.in. w mydłach, bo zawiera śluzy, a śluzy zamieniają się w większą pianę, bo to z chemicznego punktu widzenia cukry.
To jedno z jej ulubionych ziół. Inne to: przytulija wonna, podkolan biały, parzydło leśne, jarzmianka większa, trędownik bulwiasty, żywokost lekarski i rozchodniki, na które jak pamięta jej babcia mówiła „wronie sadło”.
Z roślin, które warto mieć „pod ręką” na różne wakacyjne i nie tylko przypadłości poleca rumianek oraz babki, a wśród nich babkę lancetowatą, która działa antybakteryjnie i można z niej zrobić opatrunek na skaleczenie.
- Kiedy w dzieciństwie ktoś skaleczył kolano babcia mówiła, żeby potrzeć krwawnikiem i krew faktycznie przestawała lecieć. Niecierpek pomoże po ugryzieniu komara albo meszki. Zastosujesz i … nie cierpisz. Na poparzenia słoneczne pomaga kąpiel w lawendzie i aloesie . Z kolei kąpiel w dąbrówce pomaga przy egzemie, atopowym zapaleniu skóry, suchej skórze. Cenię sobie też lawendę i wrotycz. Ten ostatni specyficznie pachnie, ale jest bardzo wartościowy. Przy stosowaniu wewnętrznym trzeba bardzo na niego uważać, ale zewnętrznie - kosmetycznie jest genialny na wypryski, trądzik. Świetna jest też kalina. Odwar z kory kaliny działa rozkurczowo i pomaga np. na bóle menstruacyjne, a przy tym ma śliczny, rubinowy kolor – mówi Katarzyna.
Kilka lat temu zaczęła robić rzemieślnicze mydła. Zresztą „Substancje pochodzenia naturalnego w mydłach rzemieślniczych” to był tytuł jej pracy dyplomowej, którą napisała, aby zdobyć wspomniany już dyplom fitoterapeuty i towaroznawcy. Spod jej ręki wyszły już mydła z dziesiątek ziół, ale również z pomidora, kasztanów, dyni, a nawet kobiecego mleka. Te ostatnie nie są dla wszystkich, tylko dla maluchów, od których mam jest mleko.
- Niedawno jadąc z Wojtkiem na basen kątem oka zauważyłam jakieś ziele, cofnęłam, patrzę a to mydlnica. Zerwałam ją, wróciłam do auta. Wykorzystałam ją całą. Z kwiatów zrobiłam ocet, a z korzenia odwar, który poszedł do mydła, bo pięknie się pieni – mówi Kasia.
Jak sama przyznaje, nie mogłaby prowadzić manufaktury, bo nie lubi powtarzalności, za to lubi eksperymentować i za każdym razem tworzyć coś innego, coś nowego.
- Niedawno kisząc z mamą ogórki pomyślałam „a może by tak zrobić mydło z kopru?”. Muszę spróbować – mówi.
Te mydła to nie tylko kosmetyki, ale też małe dzieła sztuki, na których można dopatrzeć się np. okolicznych krajobrazów. Katarzyna śmieje się, że obecny w jej rodzinie „gen artysty” u niej przejawia się właśnie tak, że maluje w mydle.
Mydła albo też inny kosmetyki, można zrobić pod okiem Katarzyny, bowiem prowadzi ona warsztaty dla osób, które chcą się tego nauczyć, albo po prostu miło, a przy okazji pożytecznie spędzić czas. „Uczę innych jak zmieścić dobroci przyrody w słoiku i kostce mydła” - pisze o sobie Kasia.
- Daje mi ogrom satysfakcji, kiedy ktoś odkrywa, że ma moc sprawczą, i że sam własnymi rękami potrafi robić mydło lub krem. Robimy też maści, balsamy, żele, peelingi, sole, kadzidła, perfumy, mieszanki olejków eterycznych… - wymienia Katarzyna. I dodaje: - Skupiam się na kosmetyce, bo fitoterapia wewnętrzna w moim odczuciu jest dużo bardziej zaawansowanym działem i żeby zajmować się nią odpowiedzialnie trzeba by według mnie skończyć medycynę. Zioła mają moc i nie można pić herbatki, bo ktoś w internecie napisał, że jemu pomogła. Podobnie jest z olejkami eterycznymi. Jestem w tej kwestii bardzo rygorystyczna.
Kasia twierdzi, że dzięki swoim pasjom nauczyła się patrzeć na świat inaczej. Uważniej.
- Wystarczy przystanąć w lesie i popatrzeć w górę jak drzewa tańczą w koronach. Pooddychać. Zachwycić się. Mamy z Wojtkiem taki swój rytuał, a polega on na tym, że wychodzimy na taras i „nagrywamy” oczami, uszami, nosami to co dookoła: gwiazdy, deszcz, szum wiatru, świerszcze, a potem o tym rozmawiamy. Zachęcam każdego do tego, aby wzbudzić taki zachwyt w sobie.