Motosport jest dla mnie jak powietrze
Krzysztof Pindela (urodzony 3 marca 1989 r.) w tym roku obchodził dopiero swoje 30 urodziny, a jako inżynier-mechanik w świecie motosportu funkcjonuje już niemal od 14 lat. Skąd wzięła się jego fascynacja? Jak wyglądają kulisy pracy w zespołach rajdowych i wyścigowych? O to zapytaliśmy go przy okazji przerwy między jego zawodowo-sportowymi zajęciami.
Na początku chciałem cię zapytać o klasyfikację różnych dziedzin sportowo-motoryzacyjnych, bo dotknąłeś chyba każdej dziedziny tej rywalizacji. Jak wytłumaczyłbyś laikowi podstawowy podział dyscyplin w motosporcie?
Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że motosport to nie tylko samochody, bo to pojęcie szersze, obejmujące np. motocykle, samoloty sportowe, łodzie sportowe i wiele, wiele innych. Ale jeśli już jesteśmy przy motoryzacji, to taki najbardziej podstawowy podział obejmowałby mniej więcej 2 kategorie: wyścigową i rajdową. Te zaś dzielą się na szereg podgrup. Na górze grupy wyścigów byłaby królowa tego sportu, czyli najbardziej medialna i najbardziej rozdmuchana - choć niekoniecznie najciekawsza w aspekcie inżynieryjnym - Formuła 1. Jako kolejną wymieniłbym wzrastającą w siłę Formułę E, czyli samochodów elektrycznych (singelsiter). Miejsce drugie - choć według mnie niesłusznie - przypisane zostało cyklowi wyścigowemu FIA World Endurance Championship – WEC. Są to wyścigi długodystansowe, do których należy prestiżowy wyścig 24H Le- Mans. Do kategorii tej należą również serie wyścigowe takie jak: W- SERIES, BLANCPAIN GT SERIES oraz FIA WORLD RALLYCROSS CHAMPIONSHIP i wiele, wiele innych serii wyścigowych. Kolejna kategoria to rajdy samochodowe, wśród których na czele wymienia się World Rally Championship, w języku kibiców WRC. Mamy też FIA WORLD CUP FOR CROSS COUNTRY RALLIES, do którego należy Rajd Dakar (dawniej znany jako Paryż - Dakar).
Jak zaczęła się twoja fascynacja tym samochodowym działem motosportu?
Samochodami interesowałem się siłą rzeczy, bo mój tato Andrzej jest mechanikiem i kiedy miałem 13 lat, to już wtedy pomagałem mu w pracy i wiedziałem, jak działa samochód. Ale fascynacja sportem samochodowym przychodziła stopniowo - z każdą kolejną eliminacją Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski, w których brałem udział wtedy jeszcze jako kibic.
Od razu chciałeś być mechanikiem, czy miałeś okres marzeń o tym, żeby usiąść za kółkiem?
Naturalnie, w wieku 14 - 15 lat chciałem być kierowcą, ale zdałem sobie sprawę, z jak wielkimi nakładami finansowymi to się wiąże. Jednak świat motosportu jest na tyle fascynujący, że chciałem być przy nim nawet w jakiejś innej formie - i stąd wybór Technikum Samochodowego, kiedy miałem lat 16. Chociaż nie było to wcale takie oczywiste, bo zgłosiłem wtedy również akces do szkoły wojskowej w Tymbarku. Ostatecznie mój wybór padł na szkołę myślenicką.
Ale z dzisiejszej perspektywy chyba nie żałujesz?
Nie, ponieważ okazało się, że dzięki swojej determinacji i uporowi nawiązałem kontakt z firmą Wojciecha Bełtowskiego, gdzie odbyłem praktyki zawodowe. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, trafiłem do działu motorsportu i po raz pierwszy mogłem dotknąć tego, co mnie tak bardzo fascynowało. Dzięki temu, jako zupełny żółodziób, miałem okazję swoje pierwsze szlify jako mechanik odbyć na rajdzie Egeru na Węgrzech, gdzie zajęliśmy bodaj 6. czy 7. miejsce. Potem startowaliśmy m.in. na rajdzie Elmotu. Między 17. a 19. rokiem życia byłem takim klasycznym freelancerem i łączyłem naukę w szkole z wyjazdami na rajdy.
Co się działo po skończeniu technikum?
Chciałem iść na studia na Politechnikę, ale niestety: pierwsze podejście do matury z matematyki opóźniło mi realizację tych marzeń o 1 rok. W tym czasie podjąłem pracę z STT Racing Leszka Kuzaja, w którym jednak nie było wolnego miejsca na stanowisku mechanika. Zacząłem zatem od zwykłej myjki. Leszek Kuzaj okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem i wprowadził mnie w świat tego naprawdę wielkiego sportu motorowego w swoim zespole Skoda Racing. W międzyczasie intensywnie przygotowywałem się również do matury.
Jak wypadło twoje drugie podejście do matury?
Zakończyło się sukcesem i w tym samym roku dostałem się na Politechnikę Krakowską na wydział Mechaniczny, który ukończyłem w 2016 roku. Mniej więcej w tym samym okresie miałem również półtoraroczny rozbrat z motosportem, gdyż pracowałem wówczas w serwisie Lexusa państwa Romanowskich i kilku innych autoryzowanych serwisach.
Jak zatem udało ci się wrócić do motosportu?
Motosport ma to do siebie, że zespoły wyścigowe to nie są projekty, które trwają bez końca, ale przeważnie kilka lat i potem gasną. To, czy później znajduje się miejsce w jakimś nowym zespole, zależy od tego, jaką markę wyrobiłeś sobie do tego momentu, no i od tego, jak bardzo samemu się jest operatywnym. Trzeba też podzwonić, przypomnieć się. Tak właśnie było w moim przypadku, gdy trafiłem do Star Moto Racing oraz Lukas Motosport (obie w Bielsku- Białej) i zostałem mechanikiem zespołu Macieja Stańco oraz Wiesława Lukasa. Tam po raz pierwszy pracowałem przy budowie samochodu, a nie tylko przy jego eksploatacji w czasie wyścigu. Tam również miałem pierwszy raz do czynienia z samochodami wyścigowymi, takimi jak: Ferrari, Lamborghini, Porsche czy Formuła 3. Po kilku latach zespół Macieja Stańco wrócił do korzeni i rozpoczął projekt Dakar. I to był kolejny etap, który umożliwił mi uczestnictwo w przygotowaniach do Dakaru Adama Małysza, Łukasza Komornickiego czy Macieja Stańco.
W ciągu ostatnich trzech lat twoja kariera dość mocno przyspieszyła.
No tak. Kilka razy zmieniały się również te dziedziny motosportu, bo w 2016 roku uczestniczyłem w cyklu wyścigowym European Le Mans Series i VDV Series z teamem Inter Europol Competition Wojciecha Śmiechowskiego. Zaliczyliśmy wówczas tory takie jak: Silverstone, Le Mans, Imola, Paul – Ricard, Circuit Barcelona, Aragon, RedBullRing, Spa Francorchamps, Estoril itd. Rok później był projekt Arrinera Racing, z którym wylądowaliśmy w Goodwood - prestiżowym festiwalu prędkości w Wielkiej Brytani. Później współpracowałem również z zespołem Stard Manfreda Stohla, właściciela jednego z topowych teamów FIA World Rally Cross Championship. Od 2018 roku współpracuję z Speed Factory Racing. Natomiast od początku tego roku - z Autolife Team Starikovich – Heskes Romana Starikovicha. W planach mamy udział w cyklu FIA WORLD CUP FOR CROSS COUNTRY RALLIES z Dakarem na czele, ale będzie również Rallye du Maroc oraz Silk way Rally.
Który moment ze swojej dotychczasowej kariery mechanika uznałbyś za najbardziej spektakularny?
Chyba ten Goodwood Festival of Speed w 2017 roku. To impreza, którą śmiało można określić jako świątynię motosportu, bo w ciągu tygodnia można tam spotkać największe sławy z każdej, ale to naprawdę każdej dziedziny motosportowego świata i zobaczyć samochód albo motor z każdego działu, o którym rozmawialiśmy na początku. My tam na dodatek wystąpiliśmy z polskim samochodem i w tzw. shoot-aucie, czyli krótkim wyścigu, zostawiliśmy w pokonanym polu m.in. zwycięzcę Le Mans sprzed tygodnia. Wzbudziliśmy tym niemały podziw wśród widzów. W kategorii open zajęliśmy wtedy 3 miejsce, a w GT pierwsze.
Miałeś również kontakt z Formułą 1.
Nie był on może tak duży, jak w przypadku WRC, cyklu Le Mans czy wyścigów rallycrossowych, ale rzeczywiście w 2017 roku przez kilka tygodni pracowałem i miałem okazję obserwować od wewnątrz jak działa fabryka McLarena w Wielkiej Brytanii.
Nie ciągnęło cię nigdy do królowej sportów motorowych?
Nie, tak jak zaznaczyłem: ten najbardziej rozreklamowany i kolorowy dział sportów motorowych, pod względem inżynieryjnym niekoniecznie jest fascynujący. Jak ktoś obserwuje formułę 1 na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, to widzi, że rywalizacja tam nie jest wcale z roku na rok ciekawsza, a wręcz przeciwnie, rozwój bolidów Formuły 1 nie jest tak dynamiczny, jak miało to miejsce w latach 70-tych. Zresztą trudno się temu dziwić, skoro odbywa się to w gronie kilku zmieniających się zespołami konstruktorów, to i poszczególne bolidy są do siebie strasznie podobne.
Jak porównałbyś swoje zaangażowanie przy różnych dyscyplinach motosportu?
Te różne dziedziny są do siebie podobne o tyle, że przygotowanie do każdego startu jest kwestią kilku tygodni. Natomiast same zawody odbywają się na ogół w trakcie jednego tygodnia, pomijając oczywiście takie giganty jak Dakar czy Le Mans. W przypadku wyścigów, praca mechanika zaczyna się we wtorek, a kończy w okolicach niedzieli wieczór. Można zatem powiedzieć, że taki zwykły „dzień” trwa od 6.00 do 24.00, zakładając, że nie wydarzy się nic niespodziewanego w aspekcie technicznym. Na tym tle, rajdy rallycrossowe to prawdziwy hardcore. W trakcie całego tygodnia człowiek z trudem znajduje godzinę snu na dobę, bo nieprzewidziane rzeczy zdarzają się non stop i trzeba je naprawiać niemalże z zegarkiem w ręku. O Dakarze np. mechanicy mówią, że po powrocie z niego człowiek śpi 2 tygodnie.
Ale mechanikiem nie jesteś tylko na wyścigach i rajdach?
Nie, oczywiście prowadzę również swój serwis samochodowy Performance Engineering, który jest dla mnie odskocznią od motosportu. Przeważnie mój miesiąc wygląda tak, że 2 tygodnie jestem w Myślenicach/Osieczanach, a 2 tygodnie w świecie samochodów rajdowych czy wyścigowych.
Czy bycie mechanikiem w tym świecie, daje ci poczucie spełnienia swoich marzeń młodzieńczych z czasów, gdy jeździłeś na Rajdowe Mistrzostwa Polski?
Zdecydowanie tak. Może trudno to zrozumieć komuś, kto ogląda wyścigi i sądzi, że prawdziwe emocje przeżywają tylko kierowcy, ale funkcja mechanika w takich zespołach to tak potężna dawka adrenaliny, że może uzależniać. Ba, człowiek ma świadomość, że wpływa bezpośrednio na wynik zespołu. Natomiast wejście w ten wielki świat motosportu powoduje, że człowiek zwyczajnie za nim zaczyna tęsknić, gdy jest jakaś długa przerwa między startami. Widzę to po swojej rodzinie, która ma mnie trochę dość, gdy jestem w domu dłużej niż 4 tygodnie.
Wielki świat motosportu to również ludzie z pierwszych stron gazet. Kogo udało ci się poznać w trakcie tych kilkunastu lat?
To byłaby długa lista, spróbuję więc ograniczyć się do tych nazwisk, które kojarzy większość kibiców motosportu. Przy czym mówiąc „poznać”, mam na myśli, że udało mi się przynajmniej raz z nimi porozmawiać i była to dłuższa wymiana zdań. Ze świata motosportu: Niki Lauda, Fred Hunt (syn Jamesa Hunta), Nick Heidfeldt, Fernando Alonso, Kimi Raikkonen, David Coulthard, Stephane Peterhansel, Nasir al-Atijja, Peter Kristiansen, Leszek Kuzaj, Michał Sołowow, Michał Kościuszko, Peter Solberg, Manfred Stohl, Travis Pastrana i dwaj sportowcy multidyscyplinarni - czyli Adam Małysz i Fabien Barthez. Są też gwiazdy światowego kina, tacy jak: Keanu Reeves czy Patrick Dempsey - to są również miłośnicy motosportu.
W filmie „Wyścig”, pokazującym rywalizację Hunta i Laudy z 1976 roku, jest taka scena, w której Niki Lauda jedzie ze swoją przyszłą żoną Marlene samochodem. Ona prowadzi, a on nasłuchuje dźwięków z różnych stron samochodu i mówi jej co się zepsuje za pół godziny. Marlene zaprzecza, bo przecież dopiero co odebrała samochód z serwisu, ale widzimy ich w następnej scenie, jak stoją na poboczu i czekają na pomoc drogową. Też tak masz, że wiesz co się może popsuć w samochodzie gdy z kimś jedziesz?
No może nie w takim stopniu, żeby określić z dokładnością do pół godziny, ale mam już takie zawodowe zboczenie, że nawet podświadomie, jadąc z kimś, oceniam stan samochodu. Niektórzy od razu mi nawet mówią, żebym im tego nie uświadamiał, a niektórzy wprost przeciwnie – biorą mnie do samochodu dlatego, żebym zrobił taką wiwisekcję.
Jakimi cechami powinien odznaczać się mechanik motosportu?
Konsekwencja, cierpliwość, upór, żeby nie powiedzieć: upierdliwość. W tej dziedzinie po prostu trzeba zadanie doprowadzać do końca. No i niezmiernie ważne jest, żeby nie chować urazy do kogoś dlatego, że zrezygnował z ciebie na jakimś etapie. Środowisko motosportu jest na tyle zżyte, że raczej prędzej czy później spotykasz się z tymi samymi ludźmi i stworzycie jakiś nowy zespół. Ważna jest również pasja, bo robienie tego na 70 procent albo na „pół gwizdka” byłoby męczarnią psychiczną.
Zwiedziłeś kawał świata w ciągu tych kilkunastu lat?
W Europie nie byłem chyba tylko w krajach byłej Jugosławii. A jeśli chodzi o kontynenty, to nie byłem w Afryce i Ameryce Południowej. Z tą ostatnią zresztą miałem marzenia związane z rajdem Dakar, ale kiedy dostawałem propozycję uczestnictwa, to byłem na studiach, a sesja na Politechnice to nie przelewki. Kiedy wreszcie dowiedziałem się, że najprawdopodobniej wystartuję w przyszłym roku z Autolife Team Starikovich – Heskes Romana Starikovicha, to akurat rajd przeniesiono do Arabii Saudyjskiej. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Półwysep Arabski to również miejsce, które chciałem kiedyś zobaczyć, a teraz nadarza się wielka okazja. Każdy wyjazd staram się połączyć ze zwiedzaniem jakichś zabytków, albo zwyczajnie poznawaniem kultury danego regionu. Podczas każdego wyjazdu mam możliwość poznania ciekawych ludzi.
Jakie marzenia jeszcze zostały do spełnienia?
Oprócz Dakaru jest szansa na uczestnictwo w cyklu IMSA czy INDYCAR, czyli serii wyścigowej organizowanej w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. Pracować na torze w takiej świątyni wyścigowej, jak Indianapolis czy Daytona, to byłoby kolejnym wielkim doświadczeniem. Zresztą interesują mnie wyścigi NASCAR, które u nas są trochę niedocenione, a moim zdaniem, zarówno od strony sportowej, jak i inżynieryjnej, są bez porównania ciekawsze od Formuły 1.
Tego ci w takim razie życzymy.