Pietras Zięba - z rakietą przez (prawie) całe życie

Pietras Zięba - z rakietą przez (prawie) całe życie

„Aby zapalać innych, samemu trzeba płonąć” - to sentencja jednego z najlepszych polskich trenerów motywacyjnych - Jacka Walkiewicza. Nie będzie chyba wielką przesadą stwierdzenie, że do Piotra Zięby, tenisowego „freaka” pasuje jak ulał. Na kortach spółki Sport Myślenice na Zarabiu spotkać go można praktycznie od rana do wieczora. Jest tam wszystkim - administratorem, instruktorem, zawodnikiem, twórcą, tworzywem, sterem, żeglarzem i okrętem, a o swojej miłości do tenisa ziemnego chętnie nam opowiedział.

Czy tenis to był dla Ciebie sport pierwszego wyboru?

Nie mógł być, bo wychowywałem się w latach 80., a dostęp do kortów czy też sprzętu sportowego był wtedy mocno ograniczony. Pochodzę z Lubnia, więc jako dziecko, czy nastolatek w tamtych czasach nawet wyprawa do Myślenic na korty raczej nie wchodziła w grę. Zatem pierwszy wybór to oczywiście była piłka nożna i Szczebel Lubień, w którym przez parę sezonów występowałem.

To skąd ten tenis?

Pojawił się dosyć niespodziewanie, gdy mój sąsiad zbudował koło swojego domu betonowy kort. Wtedy też tata przywiózł mi z delegacji zagranicznej pierwszą rakietę, jeszcze drewnianą, „Made in DDR”. Kort u sąsiada był mniejszy niż ten „prawdziwy”, ale przynajmniej siatka była na właściwej wysokości. Kiedyś ten sąsiad, pan Zbrożek jako trzynastoletniego wtedy chłopaka zawołał mnie, żebym sobie spróbował poodbijać parę piłek i niesamowicie mnie to wciągnęło. Potem okazji do grania szukałem już wszędzie. Gdy uczyłem się w technikum elektrycznym w Dobczycach, to po zajęciach często grałem na korcie, który był kiedyś na Górze Jałowcowej. No i gdy tylko pojawiała się jakaś szansa na występ w jakimś turnieju, to z niej korzystałem i trochę tych nagród udało mi się na nich wywalczyć. Lubię rywalizację, a tenis to ciągła rywalizacja i ciągle zbyt mało się umie, żeby wygrywać z coraz lepszymi.

Ciągnęło Cię w stronę wyczynowego uprawiania tej dyscypliny?

Nie, już wtedy zdawałem sobie sprawę, że na pełną „profeskę” nie ma szans. Zacząłem grać, gdy miałem lat, powiedzmy 12, a żeby cokolwiek osiągnąć w zawodowym tenisie, to należałoby zaczynać w wieku 6. Poza tym do sukcesu w tenisie jest potrzebny cały sztab ludzi, którzy takiego młodego człowieka muszą szkolić, doglądać, dowozić na treningi, dbać o jego rozwój nie tylko sportowy... no i kupa kasy. W małym mieście czy na wsi, bez rodziców z branży sportowej to praktycznie mission impossible. Niemniej jednak w tym nurcie, nazwijmy go tenisa amatorskiego funkcjonuję w zasadzie bez przerwy od prawie czterech dekad.

Pierwszy tenisowy idol?

John McEnroe. Może dlatego, że dostałem kiedyś od ojca rakietę tenisową Dunlop, drewnianą, taką jaką widać na filmie fabularnym „Borg/McEnroe”, sygnowaną przez tego wirtuoza, a może dlatego, że podobał mi się jego ofensywny i wszechstronny styl gry. Później taki atrakcyjny dla oka styl prezentował na przykład Andre Agassi i Pete Sampras. Z obecnych tenisistów najwyżej cenię Carlosa Alcaraza, bo to zawodnik, który ma wszystko - forhend, beckhend, serwis, pracę nóg, szybkość, inteligencję, wolę walki i odporność psychiczną. Trochę podobnie jak Roger Federer, którego ceniłem najwyżej ze słynnej wielkiej trójki, która zdominowała cały światowy tenis w poprzednich kilku dekadach czyli Rafael Nadal, Roger Federer i Novak Djokovic.

Słynny mecz tenisowy, który lubisz sobie czasem obejrzeć ponownie?

Może kogoś zaskoczę, ale wyjątkowo zapadł mi w pamięć taki mecz Michaela Changa z Ivanem Lendlem na Rolland Garros w IV rundzie tego turnieju w 1989 roku. Kto oglądał ten wie, że Chang w tym meczu jak i w cały turnieju dokonał rzeczy niesamowitej, bo wygrał w pięciu setach z jednym z głównych faworytów i to samo zrobił w finale z Edbergiem, a startował jako zupełny „underdog”. Również dlatego lubię wracać do tego spotkania, że Chang to tenisista o warunkach fizycznych takich jak ja, czyli 175 wzrostu i prawie mój rówieśnik.

Spróbuj wyjaśnić co jest takiego fajnego w tenisie ziemnym komuś, kto ogląda to z zewnątrz i widzi tylko dwóch albo czterech zawodników przebijających piłeczkę przez siatkę kawałek filcu?

Żeby lubić oglądać tenis to trzeba w tym trochę siedzieć, jak we wszystkim. Jeden lubi blondynki, drugi szatynki, trzeci Walentynki. Żeby oglądać, dobrze by było najpierw samemu w to zagrać. Wtedy pozna się co jest w tym fajnego. Tenis to kultura gry, która dotyczy i zawodnika i publiczności. Wymaga sporej sprawności fizycznej i kondycji. Kształtuje charakter, wymaga zarówno inteligencji, jak i odporności psychicznej, cierpliwości. W tenisie nie masz się za kogo schować, nikt nie wejdzie za ciebie na kort, gdy się gorzej czujesz albo słabo grasz, nie możesz zagrać na czas ani dowieźć wyniku do końca, jak w piłce nożnej i nieustannie jesteś poddawany próbie.

Zwykło się uważać, że zaczynając granie czy też treningi tenisowe najlepiej odbijać piłkę od ściany, takiej jaką macie również na waszym obiekcie. Zgadzasz się z tą tezą?

Ściana to oczywiście dobry nauczyciel „pierwszego kontaktu”, ale tenis to gra, gdzie bardzo ważna jest technika, ustawienie nóg, zagranie piłki płaskiej , top spina, smecza, woleja, zmiana uchwytu rakiety. Znam takie powiedzenie jednego z myślenickich trenerów, że odbijać z lewej i z prawej to się i małpa nauczy, ale poustawiać nogi, zagrać tam, gdzie się chce - to już trzeba wyższej szkoły jazdy. Dobrze byłoby zaczynając grać, wziąć kilka lekcji z trenerem.

O czym często zapominają początkujący adepci sztuki tenisowej?

..że w tenisa gra się bokiem do siatki, a nie przodem. Może się to wydawać trochę nielogiczne, ale tak jest w istocie.

Jak zmienił się tenis od czasów, gdy zaczynałeś trenować do dziś?

Stał się dużo szybszy. Praktycznie nie ma już zagrań tzw. serw i volej. Dzisiaj często piłka leci jak wystrzelona z procy nawet, gdy się tylko dobrze dostawi rakietę bez wykonywania zamaszystego ruchu. Nawet Wimbledon wygrywają teraz zawodnicy grający częściej za linią, niż chodzący do siatki.

Jakbyś ocenił zainteresowanie tenisem na podstawie frekwencji na myślenickich kortach?

Pracuje na kortach na Zarabiu od czterech lat i po pandemii było widać pewien kryzys, ale teraz zainteresowanie jest z roku na rok coraz większe i nie tylko sukcesy Igi Świątek mają na to wpływ, ale również fakt, że obok kortów pojawił się skatepark czy basen, co siłą rzeczy przekierowuje też uwagę niektórych osób na nasz obiekt.

Ile osób pojawiających się na kortach w Myślenicach określiłbyś jako stałych bywalców?

Myślę że około 40 jest takich, których widuje na kortach regularnie. Sporo jest graczy niedzielnych, a w wakacje grup półkolonii. Rozstrzał wiekowy na kortach jest od 6 do ponad 80 lat. Przykładem tej górnej granicy jest pani Marta Korowajczyk. Prowadzę tu dwie ligi tenisowe, pierwsza liczy 10, a druga 20 zawodników. W turniejach , które organizuję biorą udział tenisiści z całej Polski. Mamy szkółkę tenisa dla dzieci i młodzieży. W treningach pomagają mi jeszcze trenerzy Tomek i Dominik, bo skala zainteresowania jest spora i sam bym tego nie udźwignął. Czasem graczom „niedzielnym” robię darmowo krótki instruktarz jak poprawnie grać i ci potem chętniej wracają na myślenickie korty.

Cały czas startujesz również w turniejach Polskiej Ligi Tenisa.

Zgadza się i z roku na rok, udaje mi się to robić z coraz lepszym skutkiem. W tym roku byłem na dużych turniejach w Poznaniu i Legnicy i w kategorii 45 plus jestem na drugim miejscu w Polsce. W kategorii Open – 1 Liga mam 17 miejsce. Coraz lepiej idzie nam również w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Rok temu zagraliśmy jako MLT Myślenice po raz pierwszy i nie wyszliśmy z grupy. W tym roku już się udało tego dokonać i w rywalizacji z zespołami z Kryspinowa i Zawiercia zajęliśmy drugie miejsce. Weszliśmy do strefy pucharowej, gdzie zagramy z JLT Gamrat Jasło, a ponieważ oni w swojej grupie zajęli pierwsze miejsce więc będą gospodarzami tego meczu. Łatwo nie będzie, ale tanio skóry nie sprzedamy.

Opowiedz trochę o tej drużynowej rywalizacji i jej zasadach.

W tym roku odbywa się druga edycja i biorą w niej udział 43 zespoły, których zawodnicy wywodzą się z poszczególnych Lig Regionalnych takich jak Myślenicka Liga Tenisa. Menadżer takiej ligi powołuje do składu meczowego 6 zawodników - amator 45 +, dwóch amatorów dowolnych, amatora kobietę, amatora do 24 roku życia i jednego gracza dowolnego. Gramy 6 meczów singlowych i trzy deblowe. Gramy do dwóch wygranych setów i do czterech gemów w secie. Cztery najlepsze drużyny w kraju zagrają w grudniowym Final Four i jest o co walczyć, bo zwycięska ekipa dostanie 20 tysięcy złotych. Ale dla nas to jeszcze trochę za wysokie progi. Ubolewam nad tym, że rywalizujemy z zespołami, które mogą trenować na swoich kortach przez cały rok i mam nadzieję, że i my też kiedyś tak będziemy mogli. W przypadku Myślenickiej Ligi Tenisa sezon zaczyna się na początku marca i kończy w mniej więcej w połowie listopada.

Czego życzyć Tobie i MLT Myślenice w perspektywie najbliższych lat?

Oprócz wzmiankowanego zadaszenia nad kortami to chyba głównie uniknięcia kontuzji, bo jak ktoś tak kocha ruch i sport, to unieruchomienie w domu to największa katorga, jaką można sobie wyobrazić. No i sukcesów w turniejach Polskiej Ligi Tenisa.

Rozmawiał Rafał Podmokły