Ryszard Piwowarczyk Gitara (nadal) pełna tajemnic
Ponad trzy dekady muzykowania, kilkanaście zespołów i muzycznych (uwaga, modne słowo) projektów to dużo czy mało? W przypadku Ryśka Piwowarczyka są dwie prawidłowe odpowiedzi na to pytanie. Dużo, bo jest jednym z tych gitarzystów, który nie tylko nauczył się niesamowicie „wymiatać”, ale też tak gruntownie poznał teoretyczne podstawy harmonii, że wie, co gra, dlaczego i jakimi środkami chce uzyskać konkretny efekt. Mało, bo jest gitarzystą ciągle poszukującym muzycznego złotego runa czy kamienia filozoficznego. Niewielu jest takich muzyków.
Ile miałeś lat, gdy zainteresowałeś się gitarą i co było tym impulsem?
Zacząłem bardzo późno, bo mając lat 17, ale wcześniej coś kombinowałem z klawiszami. I gitarę nabyłem z przypadku od kolegi, Marka Banego.
Jesteś typowym gitarowym samoukiem czy też przeszedłeś jakieś etapy szkoły muzycznej?
Zaczęło sie od Marka Banego, który na początku coś mi pokazał, ale kiepsko to szło przez pierwszy miesiąc. Kilka miesięcy później już grałem kilka godzin dziennie i zapisałem się na prywatne lekcje do Kazimierza Prokockiego, ale on stwierdził podczas pierwszej lekcji, że trzeba mnie umieścić w szkole muzycznej. Skończyłem 4-letnią szkoła muzyczną I stopnia w półtorej roku i chciałem iść wyżej, ale w tym czasie grałem juz w kilku zespołach.
Kojarzymy Cię głównie z gitarą elektryczną. Był taki moment, że bardziej skłaniałeś się do grania na akustycznym albo klasycznym instrumencie.
Gitara elektryczna zawsze była ze mną, ale na początku była klasyczna gitara, a teraz najwięcej gram na akustycznej.
Zaczynałeś grać w czasach, gdy nie było łatwo o dobrze brzmiącą, a w zasadzie nawet o jakąkolwiek gitarę elektryczną. Twój pierwszy instrument oraz pierwszy, który już w miarę dobrze brzmiał? Opowiedz o nich. Musiałeś je sam sobie zrobić?
Jak napomknąłem wcześniej pierwszą gitarę nabyłem od Marka Banego. Była zrobioną przez niego. Jeśli dobrze pamiętam później miałem jeszcze jedną gitarę zrobioną przez niego i „fuzza” w plastikowym pudełku po mydle. Pod koniec lat 90 graliśmy w Austrii z zespołem Bibisi i dostałem piec RIVERA. Brzmiał świetnie. Oczywiście wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że to jeden z najdroższych piecy gitarowych.
Kiedy granie dla samego siebie przerodziło się w granie zespołowe z kimś?
Bardzo szybko. Pierwszy zespół „Test” z Markiem Banym i Krzyśkiem Michalcem, heavy metalowy, z tego co pamiętam założyliśmy jak miałem 18 lat. Po około dwóch latach założyliśmy zespół rockowy Larrive z Jackiem Miśko i Bogdanem Klępem, który dołączył do nas zaraz na początku.
Zdarzało Ci się ćwiczyć po kilkanaście godzin dziennie jak Malmsteen albo chodzić z gitarą bez przerwy jak Hendrix?
Tak, przez pierwsze 10 lat zwariowałem na punkcie gitary i grałem godzinami.
Przypuszczałeś wtedy, że przerodzi się to w Twoją profesję albo chociaż okazjonalne zarobkowanie?
Na samym początku nie miałem pojęcia co z tego będzie. Moja pierwsza zarobkowa „sztuka” była z Michałem Syrkiem i był to sylwester w Krakowie. Nie pamiętam, który to był rok, ale możliwe, że 1993.
Przeszedłeś w trakcie swojej muzycznej podróży przez życie przez rozmaite stylistyki. Do której summa summarum jest Ci najbliżej?
Tak szczerze, to nie mam ulubionego stylu muzycznego. Może powiem tak. Lubię każdy styl muzyczny, jeśli jest zaaranżowany ciekawie, zagrany dobrze i brzmi interesująco i mam w tym dniu ochotę na taki właśnie klimat.
W którym momencie swojego muzykowania poczułeś, że jesteś bliski wyrażenia gitarą tego, co w Tobie zawsze siedziało? Jakiś szczególny koncert albo wyjątkowy utwór?
Grając muzykę klasyczną, mimo że kopiujesz wszystko nutka w nutkę, wyrażasz swoje uczucia. Ale zespołowo ujmując, to chyba było Bibisi, kiedy zaczęliśmy grać „swoje dźwięki”, które były zainspirowane przede wszystkim Primusem i Living Colour i kilkoma innymi zespołami.
Są gitarzyści nie znający nut albo mający problem z ich czytaniem i mimo wszystko dają radę. Czy Twoim zdaniem nauka harmonii i teoretycznych podstaw muzyki otwiera jakieś nowe horyzonty czy tylko niepotrzebnie narzuca Ci jakiś schemat, jak twierdzą niektórzy?
Jest niewielu muzyków urodzonych z doskonałym słuchem i poczuciem estetyki muzycznej, którzy sami od siebie są w stanie zagrać cudownie jak Jimi Hendrix. Ale niestety 99% ludzkości tego nie ma, więc trzeba ćwiczyć godzinami i znajomość teorii może dużo kwestii rozjaśnić. Powiem tak, jaki sens jest uczyć się 500 akordów na pamięć bez pojęcia dlaczego tak jest, zamiast nauczyć się prostej mechaniki jak akordy są skonstruowane. Inną sprawą jest zrozumienie co to jest takt, metrum, rytm czy fraza. To tak, jakby malarz odmówił nauczenia się jak sie miksuje kolory, co to jest pespektywa etc.
Co zalecałbyś studiować i jak ćwiczyć młodym gitarzystom, którzy chcieliby przejść od gimnastyki ze skalami i pasażami oraz czystego naśladownictwa swoich idoli do tworzenia czegoś swojego, własnego, indywidualnego i oryginalnego?
Nawet jak ćwiczysz skalę zawsze graj w rytmie z dobrym groovem. Druga sprawa, naucz się dźwięków na gryfie, to rozjaśni wiele rzeczy i będziesz w stanie zagrać ten sam „lick” w różnych pozycjach, co nada mu różne brzmienie. Z kolei harmonia to nie tylko nauka skali, ale też akordów, które są w tej skali. Staraj się również nie zamykać w jednym stylu muzycznym. No i nagrywaj to co grasz i posłuchaj czy to ma sens.
Na co starasz się zwracać uwagę młodym gitarzystom kiedy udzielasz im lekcji?
Staram sie nie od razu atakować teorią, ale czym szybciej poznasz dźwięki na gryfie i teorię muzyki, tym łatwiej i ze zrozumieniem będziesz grał/grała. Choć teoria może poczekać chwilkę zanim się opanuje palcowanie i kilka akordów na początek w przypadku rozpoczynających naukę gry. Z reguły zaczynam od rytmu i rozpoznania metrum. Jeśli jest już zaawansowany uczeń, zwracam uwagę na precyzję , rytm, aranż itd. A propos, mam kilka starszych osób, więc nigdy nie jest za późno. Można zacząć naukę w każdym wieku.
Wymień 5 najbardziej inspirujących Cię gitarzystów i powiedz w kilku słowach dlaczego właśnie oni? Mogą być również nie gitarzyści.
Oczywiście cała gama gitarzystów jak Jimi Hendrix, Stevie Ray Vaughan, Jeff Beck, Eric Clapton itd. miała niesamowity wpływ na mnie, ale chcę wymienić również kilku mniej i bardziej znanych, którzy w jakiś szczególny sposób wpłynęli na to jak gram. Ritchie Blackmore, Vernon Read, Oz Noy, Chris Buck, Pat Metheny, John Scofield, Chick Corea (klawisze). Co nie znaczy, że gram jak oni. Mam na myśli, że w jakiś sposób ukierunkowali mnie i wzbogacili moją muzyczną podróż.
Jest jakiś projekt muzyczny, który bardzo chciałbyś w życiu zrealizować?
Chodzi mi po głowie akustyczny skład i surowe akustyczne granie. Zespół to jest żywy organizm. Brzmienie i charakter pochodzi od wszystkich muzyków grających w tym zespole więc mam nadzieje, że jeszcze zagram z toną muzyków.
Czy Twoim zdaniem gitara to instrument, który dotarł już do kresu swoich możliwości?
Okazuje się, że nie. Cały czas powstają nowe techniki czy style grania. Dobrym przykładem jest Kent Nishimura, który jest w stanie zagrać wszystkie instrumenty na raz. Nie wspominając już o takich innowatorach jak Andy McKee, Tommy Emmanuel, Lucas Imbiriba, Alexandr Misko, Mike Dawes.
Na koniec. Spróbuj kompletnemu laikowi wytłumaczyć, dlaczego gitara to najfajniejszy instrument na świecie.
Paco de Lucia był najlepszym gitarzystą jaki kiedykolwiek istniał i podejrzewam, że przegrał miliony godzin na gitarze. Prawdopodobnie najwięcej ze wszystkich gitarzystów na świecie. Kiedy umierał powiedział, że żałuje tylko, że jest jeszcze tyle rzeczy do nauczenia się.
Ta uwaga może zresztą dotyczyć każdego instrumentu. Żeby osiągnąć mistrzostwo trzeba się temu poświęcić kompletnie, ale nawet wtedy trzeba mieć trochę skromności w sobie i tak jak Paco powiedział: „zawsze można lepiej”.
Przede mną jeszcze daleka droga, bo gitara ma wiele tajemnic do odkrycia. Podejrzewam, że nie zbliżę się do poziomu gitarzystów, których wymieniłem nigdy, ale to nie jest ważne. Ważne jest, żeby poszukiwać swojego stylu i wyróżnić się od innych.
rozmawiał Rafał Podmokły