Zwiedzili już ponad 30 krajów

Zwiedzili już ponad 30 krajów

Są wakacje, czas podróży i poznawania nowych miejsc. Nieopodal Myślenic, w Pcimiu mieszka rodzina, która już prawie od ćwierć wieku regularnie podróżuje, głównie po Europie, ale nie tylko. I to nie dysponując wielkim budżetem. To Marek i Krystyna Jasiewiczowie z córkami, znani jako „Podróżnicy z Pcimia”. Dla wielu, a szczególnie dla tych, którzy nie podróżują, bo jak sądzą nie stać ich na to, nie znają języków obcych, nie wiedzą jak i gdzie, mogą być źródłem inspiracji.

- Kiedy miałem „naście” lat nie interesowałem się w ogóle podróżami. No bo skąd? Mieszkaliśmy na wsi, moi rodzice, zwykli prości ludzie nigdy nigdzie nie podróżowali. W moim przypadku to zainteresowanie pojawiło się z czasem, a zaczęło się od… radia, którego uwielbiałem słuchać - mówi Marek Jasiewicz, z zawodu elektryk, a z pasji radiowiec i podróżnik. I kontynuuje: - Miałem przenośne radyjko, z którym chodziłem po okolicznych górach. Po górach, bo stacje, które były dostępne m.in. w domu nie odpowiadały mi muzycznie. Wychodząc wyżej, na Kudłacze, Łysinę albo Lubomir łapałem inne, które grały lepszą muzykę. Tak narodziła się pasja turystyczna, a nawet dwie, bo oprócz turystycznej również fotograficzna. Wybierałem się coraz dalej, bo na Luboń Wielki, na Giewont, wreszcie na tygodniową wycieczkę w Tatry. Lata 90-te to w moim życiu czas turystki pieszej. Chodząc od schroniska do schroniska poznałem praktycznie wszystkie pasma górskie w Polsce. Towarzyszyła mi w tym Krystyna, która także wtedy została moją żoną. W tym samym czasie poznaliśmy osobiście mojego mieszkającego we Francji wuja. Goszcząc u nas w Pcimiu nieraz zapraszał nas do siebie i zachęcał do odwiedzenia Francji, ale wtedy mieliśmy starego malucha i zwyczajnie nie było nas stać na taką podróż. Kiedy w 1995 roku pobraliśmy się, wuj zabrał nas do siebie, a przy okazji również do Paryża. To była nasza podróż poślubna i można powiedzieć, że od niej zaczęły się nasze zagraniczne podróże, choć na następną wyruszyliśmy dopiero w 2001 roku. Było to możliwe dzięki temu, że rok wcześniej wyjechaliśmy z salonu zupełnie nowym fiatem seicento. Pomyślałem wtedy, że skoro go mamy, to warto znów odwiedzić wuja i Paryż, który tak nas zachwycił podczas pierwszego pobytu. W ogóle się do tej podróży nie przygotowaliśmy, namiot mieliśmy kiepski, a o innych sprzętach nie było nawet mowy. Nie zniechęciła nas też nieznajomość języków. Dziś, choć angielski trochę lepiej poznaliśmy, to nadal nie mówimy nim płynnie. Na szczęście w podróży na co dzień używa się tych samych zwrotów i to wystarcza, aby wszędzie się porozumieć.

Z rzeczy, których na początku nie mieli, warto też wymienić klimatyzację w samochodzie. Jej brak dawał się we znaki, ale tego czego im nie brakowało to entuzjazm i odwaga.

Czasy były zupełnie inne niż dziś. W Europie nie było jeszcze Euro, Polska nie była częścią Unii Europejskiej, nie była też w Strefie Schengen. Nie było smartfonów z nawigacją satelitarną i tłumaczami dowolnych języków, a książkowe przewodniki też nie wyglądały tak jak dzisiejsze.

Od tamtej wyprawy z 2001 roku do dziś, tylko jednego roku nigdzie nie wyjeżdżali, ale za to były i takie lata, kiedy wyjeżdżali dwukrotnie. Przykładowo w 2008 roku odwiedzili Maroko, Hiszpanię i Portugalię, a potem jeszcze wybrali się na wycieczkę, podczas której odwiedzili pięć innych krajów, a dokładnie ich stolice, były to: Berlin, Amsterdam, Bruksela, Paryż i Luksemburg.

Od 2001 roku do dziś odwiedzili 36 krajów, spędzili w podróży 369 dni, w czasie których przejechali 123 350 km.

Skąd tak dokładne informacje? To zasługa skrupulatności Marka, który każdą podróż dokumentował zarówno fotograficznie, jak i zapisując w zeszycie nie tylko wrażenia, ale też trasy, odwiedzone miejsce, liczby i szereg przydatnych informacji, jak chociażby ceny biletów do muzeów, ceny za kempingi, parkingi itp. Kiedyś jego kuzyn na widok tego zeszytu, zapytał dlaczego mając taką skarbnicę wiedzy nie dzieli się nią z innymi. Za jego namową Marek założył stronę internetową „Nasze podróże-Pcim.pl”, którą do dziś prowadzi nie tylko uzupełniając ją o nowe relacje, ale nieraz aktualizuje też te wprowadzone wcześniej, np. o informacje, że w jakimś kraju zniesiono wizy, albo że podrożały biletu wstępu do tego czy innego miejsca. Już nieraz dostawał podziękowania od osób, które trafiły na jego stronę i skorzystały z zwartych tam informacji planując swoją podróż. Mnóstwo pochwał jest też wśród wpisów w „księdze gości”. Ktoś napisał tam nawet, że ich strona to „po prostu encyklopedia podróżnicza Europy”.

„Podróżnicy z Pcimia” mają też swój profil na Facebooku, a od niedawna na kanale w serwisie You Tube zamieszczają filmiki ze swoich wypraw.

Mają też koszulki i czapeczki z napisem „Podróżnicy z Pcimia”, które zagranicą najczęściej budzą ciekawość… wśród innych Polaków.

Podróżują rodzinnie, najpierw wyjeżdżali z jedną córką, potem z dwiema, teraz znów z jedną - młodszą, bo starsza, już dorosła założyła własną rodzinę. Bywało, że dołączali do nich przyjaciele, albo dalsza rodzina. Jechali wtedy jednym samochodem lub dwoma. W czasach, kiedy komórki nie były jeszcze tak powszechne jak dziś, żeby mieć ze sobą kontakt w każdym samochodzie mieli krótkofalówkę lub CB radio.

Dziś nie tylko każdy ma w kieszeni komórkę, ale każde takie urządzenie ma nawigację GPS, która jest niecenioną pomocą w podróżowaniu i zwiedzaniu.

- To coś wspaniałego! Nie jest sztuką jechać autostradą, ale poruszać się po wielkim nieznanym mieście już tak. Pamiętam jak w 2004 roku będąc w Rzymie chcieliśmy odwiedzić Watykan, nigdzie jednak nie widzieliśmy drogowskazów, więc błądziliśmy. Teraz wprowadzam do nawigacji wszystkie miejsca, które zamierzamy odwiedzić, znajduję pobliskie parkingi i drogę do nich. Tak w Madrycie dotarliśmy na parking pod Plaza Mayor, czyli reprezentacyjnym placem w samym sercu miasta – opowiada Marek.

Druga podróż do Hiszpanii, ta z 2022 roku, była wyjątkowa, bo jubileuszowa. Uczcili nią 20-lecie swojego podróżowania. Z rocznym opóźnieniem, ale za to była jedną z dłuższych podróży, bo spędzili w niej 21 dni przejeżdżając 9377 km i zwiedzając m.in. opactwo Matki Bożej w Montserrat, Caminito del Rey, czyli Ścieżkę Króla, Las Medulas ze znajdującymi się tam pozostałościami starożytnej rzymskiej kopalni złota, Madryt, Sewillę, Cordobę, Alhambrę oraz Figueres, gdzie mieści się muzeum Salvadora Dali.

W tym roku wyruszyli do Gruzji. - Europa już się nam trochę kurczy, choć jest jeszcze wiele miejsc, w których nie byliśmy, a do których chcielibyśmy dotrzeć. Przykładowo Północne Włochy: Padwa, Werona, Siena – tam jeszcze nie byliśmy. Sardynia. Wielka Brytania, a szczególnie Szkocja – wylicza Marek.

Wybór padł jednak na Gruzję. - Trzy lata temu kupiliśmy nowy samochód. Pomyślałem, że póki jest jeszcze nowy warto wybrać się jak najdalej – śmieje się Marek.

Choć odległość jest znacząca, to samochód znów był oczywistym wyborem. - Czasem słyszę, jak ktoś mówi „byłem w Grecji”, a kiedy pytam co zwiedził, słyszę, że był … nad morzem i nie ruszał się stamtąd. Albo, że ktoś był w Egipcie, ale nie widział piramid. Nie krytykuje tego, bo każdy odpoczywa tak jak lubi. My nie lubimy spędzać czasu w jednym miejscu, niemal codziennie jesteśmy gdzie indziej. Samochód daje nam niezależność i wolność, na których bardzo nam zależy.

Z podobnych powodów w podróży nie śpią w hotelach albo pensjonatach, ale na kempingach. - Nie trzeba robić rezerwacji, a jak gdzieś nie zdążymy dojechać, nic wielkiego się nie stanie – mówi Marek.

Dlatego właśnie przedkładają namiot nad cztery ściany hotelowego pokoju, choćby nawet 5-gwiazdkowego. Co więcej, nie sprawdzają ile ten czy inny kemping ma gwiazdek i jakie opinie wystawiono mu w internecie. - Nas to w ogóle nie interesuje. Zresztą bywało, że te, o których słyszeliśmy same superlatywy okazywały się kiepskie i odwrotnie – mówi Marek. - Ktoś może powie, że kempingi to takie „byle co”, ale my je naprawdę lubimy. Owszem musimy się liczyć z tym, że może padać, ale z nielicznymi wyjątkami, mieliśmy piękną, słoneczną pogodę. Nie przeszkadza nam też to, że jedzenie szykujemy sobie sami. Cenimy sobie za to, że możemy usiąść na własnym krzesełku na brzegu morza i popatrzeć na fale. Dlatego, kiedy kolega opowiadał mi kiedyś „a wiesz, do plaży mieliśmy niedaleko, szło się tylko 15 minut” zapytałem „ILE???”. My mieszkając na kempingu na plażę zazwyczaj idziemy minutę, albo i mniej – mówi Marek. - Są ludzie, którzy cieszą się, że w hotelu mają dostęp do internetu i telewizji. My za tym nie tęsknimy, wręcz odwrotnie. Cieszymy się, że możemy się od tego uwolnić. Będąc zagranicą nie sprawdzamy co dzieje się w Polsce, bywa, że mój telefon przeleży w samochodowym schowku dwa lub trzy dni, a ja nawet po niego nie sięgam. Chcę odpocząć, skupić się na tym gdzie jestem. Pamiętam jak kiedyś zadzwonił do mnie kolega prosząc o radę jak ustawić antenę, a że był już na dachu zacząłem mu to tłumaczyć idąc, a skończyło się to tym, że potknąłem się, a telefon wylądował na ziemi obijając się.

Bywało nieraz, że jakieś miejsce zachwyciło ich tak bardzo, albo byli tak bardzo zmęczeni, że spali gdzieś „na dziko”, w aucie, albo wprost pod gołym niebem. Z tym wiąże się pewna anegdota, o której Marek pisze na blogu. Kiedyś, podróżując nocą przez Austrię byli tak zmęczeni, że rozłożyli namioty nieopodal parkingu obok drogi. Rano obudziło ich trąbienie kierowców. Jak się okazało, czego nie zauważyli po ciemku, ich namioty stały… przed pomnikiem ważnej dla Austriaków postaci.

Raz tylko uczynili odstępstwo, a mianowicie na Islandię polecieli samolotem i zamiast kempingów i namiotu wybrali hostele.

- Może się to wydawać dziwne, ale po tych ponad 20 latach podróżowania nie potrafię powiedzieć, że któryś kraj był gorszy czy lepszy od innego. Każdy miał co innego do zaoferowania i w każdym znajdowaliśmy coś interesującego dla siebie. Na pewno wielkim przeżyciem była wyprawa do Maroka, bo to i inny kontynent, zupełnie inna kultura, i ludzie, którzy okazali się nieprawdopodobnie gościnni. Do ludzi zresztą mieliśmy szczęście wszędzie, nigdy nie spotkały nas nieprzyjemności z ich strony. Jeśli chodzi o zabytki w Europie mocno zauroczył nas Dubrownik, no i Włochy, gdzie jest ich chyba najwięcej. Z kuchni najbardziej przypadła nam do gustu włoska.

Generalnie, oprócz pizzy i spaghetti, najbardziej lubimy ciepłe kraje i morza, a już najbardziej połączenie morza i gór, ale uważam, że nawet Węgry, które dostępu do morza nie mają, warto odwiedzić, chociażby dla ich basenów termalnych. Turcja, Islandia, choć tak różne też są niezwykle ciekawe – mówi Marek, który uważa i pisze o tym na swoim blogu, że ważne jest, aby nie jeździć ciągle w te samo miejsca, choćby nie wiadomo jak były piękne.

„Czas ucieka bardzo szybko i zanim się zorientujemy przeleci tak jak w naszym przypadku 20 lat, a tu jeszcze tyle mamy ciekawych miejsc do zobaczenia” - pisze na swoim blogu.

Z podróży przywożą wspomnienia i mnóstwo obserwacji, które nieraz bardzo ich zaskakują, ale bywa też, że sporo mówią o mieszkańcach danego kraju.

- W Norwegii można spotkać przydrożne stragany bez… obsługi. Czasem na zupełnym pustkowiu, gdzie rzecz jasna nie ma domów, ale też monitoringu. Na takim straganie są warzywa, owoce, waga i cennik oraz… skarbonka, do której wrzuca się zapłatę. I choć ceny nie były niskie, to mnie urzekło – wspomina Marek.

Właśnie za te i inne obserwacje uwielbiają podróże i nie mają wątpliwości, że powodują one, iż patrzą na świat inaczej niż ci, którzy nigdy nie wyjeżdżali za granice swojego kraju. - Nie wiem dokładnie jak to wytłumaczyć, ale inaczej to znaczy z szerszej perspektywy, bez stereotypów i uprzedzeń – mówi Marek.

Podróże to ich pasja, cenniejsza, jak mówi Marek, tym bardziej, że wspólna. - To wspaniałe mieć wspólne zainteresowania w małżeństwie, bo to nas dodatkowo łączy, scala. U nas nie ma tak, że jedno ogląda mecz, a drugie seriale – tłumaczy.

Uwielbiają rozmawiać o podróżach, planować kolejne wyprawy, wodzić palcem po mapie, razem oglądać programy podróżnicze i czytać przewodniki. To ostatnie, choć oboje lubią, jest przede wszystkim domeną Krystyny. Ona wybiera gdzie warto pojechać i co zobaczyć, natomiast Marek mając już tę wiedzę układa najbardziej dogodną trasę znajdując na niej kempingi, parkingi itd. Pakowanie po tylu latach mają już opanowane do perfekcji, a ich system to kolorowe torby, których kolory odpowiadają różnym rodzajom rzeczy: jeden to ubrania, drugi akcesoria kempingowe, trzeci jedzenie itd. Dzielą się też prowadzeniem auta, ale że Marek lubi prowadzić i nie męczy go to zbytnio, rzadko oddaje kierownicę żonie.

- Są ludzie, którzy zaczynają wycieczkę dopiero po dotarciu do celu. Dla nas zaczyna się ona już za bramą domu. Czerpiemy radość już z samej drogi, zmieniających się za oknem krajobrazów. I to nie tylko podczas wyjazdów zagranicznych, bo Polska też jest piękna, ale, że nasz kraj już w dużej mierze zwiedziliśmy, a uwielbiamy poznawać nowe miejsca, to ciągnie nas dalej i dalej – mówi Marek.